
Weronika Perłowska – opowiadanie
Ogniste Oko
Dzień, w którym zobaczyłam płonący ocean, był zarazem dniem, w którym ostatni raz widziałam mojego ojca. Odwiedzałam go po operacji barku. Wynajmował wtedy małą, obskurną kawalerkę na obrzeżach miasta. W zasadzie było to jedno pomieszczenie, pokój z aneksem kuchennym i dostępem do toalety na korytarzu. Mieszkanie znajdowało się w budynku, którego większa część przeznaczona była na kwatery pracownicze. Ojca było stać na coś zdecydowanie lepszego, ale ewidentnie najlepiej czuł się właśnie w takich norach. Może dzięki temu łatwiej mu było podtrzymywać złudzenie tymczasowości. To było czwarte z kolei mieszkanie, od kiedy wyprowadził się z domu kilka lat temu. Trzymał się w bliskiej odległości od morza, zachowując jednak pewien dystans, jakieś pięć, dziesięć kilometrów do najbliższej plaży. W każdym z tych mieszkań śmierdziało papierosami, które palił bez przerwy, wrzucając pety do szklanek i kubków po kawie. Zwykle czuć było też zapach kaca, mieszankę potu i sfermentowanego alkoholu. Znajomy zapach, który, gdy byłam dzieckiem, sprawiał, że myślałam „tatuś” za każdym razem, kiedy jakiś żul wsiadał do autobusu. Jednak tym razem fajki i pot łączyły się z zapachem środków antyseptycznych i czymś, czego nie potrafiłam nazwać, ale byłam przekonana, że to jakiś rodzaj wydzieliny pochodzącej z ciała mojego ojca. Tydzień temu przewrócił się na schodach, zrywając ścięgna w lewej ręce. Potrzebna była operacja, żeby przywrócić pełną sprawność. Wyglądało to na tyle poważnie, że nie wiadomo było, czy będzie mógł wrócić do pracy na platformach wiertniczych. Na tyle poważnie, że matka kazała mi zawieźć mu leki i zapas papieru toaletowego.
W pokoju panował straszny bałagan. Ojciec miał na sobie poplamione dresy ze ściągaczami przy kostkach i flanelową koszulę w kratkę, a na niej ortezę unieruchamiającą bark i ramię. Nie spodziewałam się, że będzie jakoś szczególnie przygotowywał się na moje przyjście, mimo wszystko ten widok mnie zaskoczył. Było w nim coś, co sprawiało, że trudno było na niego patrzeć, jeszcze trudniej niż zwykle. Może to coś przejawiało się w zgarbionych plecach i tym, jak spuścił wzrok, kiwając głową na przywitanie. Wyglądał jak zbity pies. Zbity pies – właśnie to określenie przyszło mi do głowy, a razem z nim wspomnienie tego, jak kiedyś kopnął naszego psa, małego białego maltańczyka, tak, że ten przekoziołkował przez całą długość salonu. Nie wstając z kanapy, powiedział, żebym zrobiła kawę. Odstawiłam siatki z zakupami na klejącym kuchennym blacie i zaczęłam przeszukiwać szafki. Do wyboru była zielona jacobsa i nescafe trzy w jednym. Wybrałam saszetki i wsypałam je do kubków, które wydawały mi się najmniej brudne. Ojciec zapytał, co u mnie i nie czekając na odpowiedź, jęcząc, złapał się za bark i zaczął narzekać, że ten chirurg chyba coś spierdolił, bo teraz trzeba zapłacić, żeby porządnie zrobili. Wiedziałam, że wchodzenie z nim w dyskusję na temat prywatyzacji ochrony zdrowia nie ma najmniejszego sensu. Muszę po prostu przeczekać następne pół godziny, wyjść stąd i od razu o wszystkim zapomnieć. Zalałam kawę wrzątkiem, a w tym czasie on zdrową ręką odgarnął koc i poduszkę, robiąc miejsce, żebym usiadła. W mieszkaniu nie było łóżka, więc od kilku miesięcy musiał spać na tej kanapie, nie pofatygował się jednak, żeby ją rozłożyć. Naprzeciwko stał duży telewizor, jedyny stały element w życiu mojego ojca. Kiedyś, za każdym razem wracając ze szkoły, już w przedpokoju nasłuchiwałam, czy telewizor jest włączony. To był znak, że ojciec jest w domu i muszę przemknąć do swojego pokoju, nie robiąc po drodze nic, co mogłoby go sprowokować. Leżał w samych bokserkach, wyciągając na kanapie długie owłosione nogi, z jedną ręką na nieco wystającym brzuchu, a drugą pod głową. Zazwyczaj leciał jakiś film akcji, animal planet albo wiadomości, ale nie byłam pewna, czy faktycznie to ogląda.
Teraz leciały wiadomości, transmisja z sejmu, więc ojciec zaczął standardową gadkę o świniach przy korycie. Dokładnie to samo powtarzał dziesięć, piętnaście, a może i nawet dwadzieścia lat temu. Jego poczucie niesprawiedliwości było niezależne od rządzącej opcji politycznej. Kiedy usiadłam obok, zobaczyłam, że na nosie i na policzku ma ciemnoczerwone strupy. W pierwszej chwili pomyślałam, że to od schodów, ale ślady, chociaż rozległe, były już prawie wygojone. Wyglądały na starsze niż tydzień, więc prawdopodobnie były wynikiem jakiegoś innego upadku. Pił, od kiedy pamiętam, ale to było coś nowego, jak osiągnięcie kolejnego levelu w byciu alkoholikiem. Zerkałam na niego, zastanawiając się, czy faktycznie może być go teraz jedynie żal, jak twierdziła matka. Powtarzała, że to choroba i nie można go całkiem zostawić, bo jaki by nie był, to jednak mój ojciec. Sama też nie mogła go całkiem zostawić. Ostatecznie zdecydowała się tylko na separację, a nie rozwód. Wcześniej ojciec wyjeżdżał tak często, że i tak, aż tak wiele się w związku z tym nie zmieniło. Może oprócz tego, że dom, w którym wcześniej mieszkaliśmy razem, teraz był wyłącznie jej domem. Jednak wciąż, kiedy ojciec przychodząc, odpalał w salonie papierosa, jedynie bez słowa uchylała okno. Przychodził, kiedy czegoś potrzebował, a matka zwykle godziła się mu pomóc. Trudno powiedzieć, czy w tym wszystkim kierowało nią poczucie chrześcijańskiego obowiązku, litość czy może jednak strach, bo wysyłając mnie tutaj, powiedziała, że teraz i tak jest już coraz słabszy. Nie wiedziałam, skąd ta pewność, zwłaszcza, że kilka razy sama przekonała się o tym, że prawie dwumetrowy mężczyzna, nawet gdy jest tak pijany, że ledwo stoi na nogach, nadal dysponuje siłą prawie dwumetrowego mężczyzny.
Relacja przeniosła się z sejmu do studia telewizyjnego. Na ekranie pojawiła się prezenterka i ojciec skomentował, że to stara krowa, ale dalej nieźle wygląda. Dodał, że pewnie chciałabym występować, tak jak ona, ale do tego trzeba mieć znajomości albo dać dupy. Nie miałam zamiaru tłumaczyć, że nigdy nawet nie skończyłam studiów z dziennikarstwa i praca w tvn24 jest ostatnią rzeczą, o jakiej mogłabym marzyć. Zresztą on nie oczekiwał, że cokolwiek powiem, bo płynnie wrócił do narzekania na rządzące światem układy. Słuchałam tego i czułam jak w klatce piersiowej pojawia się dobrze mi znane, palące uczucie. Wiedziałam, że ojciec taki jest, nie ma co liczyć na to, że nagle się zmieni i zacznie interesować tym, co chcę robić. Właściwie sama nie potrafiłam tego teraz określić. A jednak uczucie pulsowało we mnie, zupełnie irracjonalne i niepotrzebne. Nienawidziłam go i tego, że nic nie da się z tym zrobić. Powtarzałam sobie, że jeszcze tylko chwila, dopiję kawę i wrócę do swojego życia. Jednak im dłużej siedziałam na tej kanapie, tym bardziej wydawało mi się, że nie mam do czego wracać.
Ojciec na chwilę przestał gadać, więc wykorzystałam ten moment, żeby wyjść do toalety na korytarzu, licząc, że pomoże mi to zabić trochę czasu. Łazienka wyglądała jak w akademiku albo tanim hostelu. Kilka obskurnych kabin z kiblami, dwa prysznice rozdzielone plastikową zasłonką i rząd umywalek. Nigdzie nie było lustra. Pomyślałam, że dla ojca musi to być spore błogosławieństwo. Chyba też wolałabym teraz nie oglądać swojej twarzy. Kiedyś, w przypływie słabości, powiedziałam terapeutce, że ojciec w ogóle mnie nie zna, że nie wie, kim jestem. Odpowiedziała, że może problem polega na tym, że sama tego nie wiem.
Kiedy wróciłam z łazienki, w telewizji relacjonowali właśnie jakiś pożar. Jasnopomarańczowe płomienie żarzyły się wściekle, a nad nimi wznosiły kłęby dymu. Kiedy kamera przeszła ze zbliżenia do ujęcia z góry, zobaczyłam, że ogień płonie na powierzchni wody. Ognisty wir otoczony był wzburzonymi falami, które stopniowo przechodziły w ciemną taflę oceanu. Wyglądało to tak, jakby morze zapłonęło od wewnątrz. Płomienie układały się w okrąg, niczym portal do innego wymiaru. Nigdy w życiu nie widziałam czegoś takiego. Ogień płonął, nie mogąc ani bardziej się rozprzestrzenić, ani zgasnąć. Po chwili na połowie ekranu pojawiła się głową prezentera, informując, że pożar wybuchł w Zatoce Meksykańskiej. Przyczyną było uszkodzenie podwodnego rurociągu z gazem. Na razie trudno było ocenić skalę zniszczeń dla morskich ekosystemów. Katastrofa nazwana została Ognistym Okiem, Eye of fire. Przez chwilę powtarzałam w myślach te słowa.
Ojciec odpalił papierosa i nie zważając na to, że oglądam, przełączył program. Na ekranie pojawiły się wygrzewające się w słońcu tygrysy. Dopiłam ostatni łyk zimnej, słodkiej kawy i powiedziałam, że muszę się zbierać. Nadszedł moment, którym stresowałam się od początku wizyty. Od kiedy pamiętam, przytulenie na pożegnanie było jedyną formą kontaktu fizycznego między nami. Przyciskał mnie wtedy do siebie zdecydowanym ruchem ręki, tak blisko, że na twarzy czułam dotyk kraciastej koszuli. Jako dziecko przywierałam do niego mocno, bo pożegnania oznaczały zwykle, że nie będziemy się widzieć bardzo długo. Z czasem ten zwyczaj robił się coraz bardziej niezręczny, a jednak nie rezygnowaliśmy z niego. Teraz przytulenie nie wchodziło w grę ze względu na zoperowany bark. Przez chwilę staliśmy naprzeciwko siebie, a ja, nie wiedząc, co zrobić, patrzyłam na zdarte czubki swoich butów. W końcu ojciec mruknął „dobra, to na razie”, a kiedy podniosłam oczy, zobaczyłam wyciągniętą dłoń. Prawdopodobnie musiałam ją uścisnąć, powiedzieć „to na razie” i wyjść, ale jedyne co zapamiętałam, to widok jego dużej, ciemnej dłoni o długich palcach.
Wracając do domu pociągiem patrzyłam na zachodzące za oknem słońce. Pomarańczowa kula tliła się tuż nad linią horyzontu. Nagle poczułam się strasznie zmęczona, wyjęłam z plecaka bluzę i ułożyłam pod głową. Kiedy zaczęłam przysypiać, pod powiekami przesuwały mi się płomienie ognistego oka. Wydawało mi się, że ogień spływa mi przełykiem do gardła, rozpycha klatkę piersiową. Ze snu wyrwało mnie krótkie szarpnięcie kaszlu.
Pożar w Zatoce Meksykańskiej został ugaszony w ciągu pięciu godzin. Ocean znów był tylko ciemną taflą wody, jakby nic się nie wydarzyło, a przecież jeszcze chwilę temu płonął. Jedyny ślad po katastrofie stanowiły podwodne zniszczenia, ale czy ktokolwiek będzie próbował ocenić ich skalę? Co do mojego kontaktu z ojcem, dogasał on raczej powoli. Zaczęłam od tłumaczenia się nową pracą za każdym razem, kiedy pytał, czy przyjadę. Potem bez zbędnego czytania kasowałam jego pijackie smsy z wyzwiskami i odpowiadałam „dzięki i wzajemnie” na świąteczne życzenia. Z czasem przestałam przejmować się odpisywaniem, a w końcu zupełnie zablokowałam jego numer.
Weronika Perłowska absolwentka Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu, uciekinierka ze świata sztuki. Jej prace były pokazywane na wystawach w kraju i za granicą. Marzy o tym, żeby nie pracować, zamiast tego chciałaby całymi dniami siedzieć z przyjaciółmi w ogrodzie i śpiewać karaoke.
Jagoda Jaworska – urodzona 24 czerwca 1997 roku w Świeciu. Absolwentka Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Dyplom zrealizowany w Katedrze Grafiki UMK na Wydziale Sztuk Pięknych. Specjalność Grafika Warsztatowa, pracownia Wypukłodruku prowadzona przez prof. Marka Basiula dra hab. oraz dra hab. Michała Rygielskiego prof. UMK. Wśród osiągnięć dwie wystawy indywidualne oraz udział w dwudziestu ośmiu wystawach zbiorowych w kraju i za granicą. W roku 2021 stypendystka Miasta Świecie, Miasta Toruń oraz Ministra Edukacji i Nauki za znaczące osiągnięcia artystyczne. Interesuje się wszelkimi technikami graficznymi, w czasie studiów tworzyła głównie w technikach linorytu oraz drzeworytu, a także zajmowała się zagadnieniami z zakresu grafiki projektowej, w szczególności ilustracjami książkowymi.