Tomasz Bąk – pięć wierszy
Dni są banalnie proste
Sprężyna gazowa ukryta pod materacem łóżka
jednym płynnym ruchem umieszcza mnie przy zlewie,
przed którym wypowiadam sześć, czasem siedem,
najskuteczniejszych afirmacji, i wysokiej jakości
butelkę na wodę wypełniam niskiej jakości wodą.
Poranek. Gdyby nie inteligentny zegarek,
skąd miałbym wiedzieć, że mam dużo energii?
Dni są banalnie proste. Spotykam się online
z cyfrowym awatarem, a sztuczna inteligencja
sporządza dla mnie tekstowe podsumowanie spotkania,
które za pomocą dedykowanego narzędzia
przekształcam w podcast, bo kto miałby czas to czytać!
Podcastu zresztą też nie słucham, ale to dobra baza
do przygotowania transkrypcji w nieznanym mi języku.
Przede mną już tylko ekspansja na rynki międzynarodowe.
Wspólnie z zespołem projektowym próbujemy dociec,
dlaczego ludzie tak lubią rankingi piosenek dekady,
a nie zajmują się przygotowaniem analogicznych list
płynów do naczyń, żeli pod prysznic i patyczków do uszu.
Trzeszczą konkluzje. Jak dla mnie absolutnie wszystko może być
roboczą wersją; wersje finalne to tak naprawdę porzucone projekty.
W drodze do domu otrzymuję powiadomienie o audycji radiowej,
więc z pomocą asystenta głosowego zmieniam stację,
i słyszę poważnego człowieka, który narzeka, że świat
nie chce wyglądać jak to, co zapamiętał z lekcji w klasach I-III
gdzieś pomiędzy startem MTV a katastrofą czarnobylską.
Dni są banalnie proste. To, co dla wielu oznacza jesień,
garstce nielicznych zwiastuje wiosnę.
Dopóki śmierć nas nie odłączy
Jestem prostym człowiekiem – chcę tylko miłości:
ekspansywnej i zdeterminowanej; tłuściutkiej, kalorycznej
miłości, która pokaże figę zawartości kalendarza
i z dwóch gum do żucia zrobi sobie piknik.
W świecie, który ponad wszystko inne
ceni podpis na liście obecności,
chcę sprawdzić, co uda się osiągnąć
przychodząc w kratkę & jak nam się podoba.
Chcę diety, która zbilansuje się dopiero w długim okresie,
chcę parków, kawiarni, secondhandów i targowisk,
chcę niewzruszonej, doszczętnie imponującej wewnętrznej siły,
która każdą akcję skwituje brakiem reakcji lub gwizdem.
A przecież nawet nie potrafię gwizdać!
Cholera, z poczucia obowiązku byłbym gotów
szorować pokład (serio!) na własnym statku,
choćby na najbardziej klaustrofobicznym z mórz!
Ale wiesz, Piękna, morza są świetne, morza szlachetnie hałasują,
ich głęboka, gdzieniegdzie niespójna, trudna do uchwycenia barwa
pozwala poczuć, że żyjemy, i może dzięki temu na łożu śmierci
nie będziemy żałować, że nie spędziliśmy więcej czasu na LinkedIn.
(enrich your daily routine with the moment of) MANGO EXCITEMENT
Wpadłeś w pewną pułapkę, powiedział mi (zbiorczo) ktoś,
kto pożyczył tożsamość od kogoś bardziej znanego,
żeby nie tracić czasu na budowę rozpoznawalności.
Ej, faktycznie. Moja stopa życiowa jest zakleszczona na amen
i nie daje się ruszyć w żadnym z naturalnych dla stopy kierunków.
Zmęczenie warunkami życia wytwarza zmęczony idiom,
który, bazując na kiepskim materiale wejściowym, generuje
wsobne, wykoślawione komunikaty nie poddające się monetyzacji.
Światło, które jeszcze wczoraj zachwycało barwą i grą
odblasków na sprzętach, dzisiaj jedynie męczy wzrok.
Ktoś sprzedaje pokrzywiony font stworzony przez niedominującą rękę.
Nawet Tony Hawk jest już dziadkiem, i nie wiadomo, jak długo
uda się go powstrzymać przed uznaniem czekolady za sałatkę.
Tańczące słowa mieszają się ze słowami podpierającymi ścianę.
Może to, co nie podlega dyskusji, też chciałoby z kimś pogadać?
Piekło jest zjeżdżalnią, po której poruszam się w nieco
zbyt zawrotnym tempie. Czy naprawdę chcę dotykać
absolutu w takim stanie? Co na to prawo europejskie?
Oczywiście nie jest wykluczone, że nieodgadnione, wyższe
przytula nas właśnie wtedy, kiedy znajome bałoby się podejść
i zagadać, spodziewając się wszystkiego najgorszego. Sprawdźmy to.
Nadają poranek. Jak gdyby nigdy nic wciskam się bełtem
pomiędzy dwa pociski artyleryjskie; mechanizm kuszy
pozwala mi osiągnąć dozwoloną prędkość, sąsiednia irytacjo.
Stojąc na światłach myślę już tylko o dyfuzji innowacji,
procesie-półprostej przeprowadzonej od entuzjastycznych ojców
technologii, przez branżę porno i świąteczną reklamę Coca-Coli,
aż po małe i średnie przedsiębiorstwa z miejsc, o których dyplomatycznie
mówi się, że miały mniej szczęścia. Dalej z definicji musi coś być, figuro.
Hej, przecież właśnie z tego miejsca wpychamy szczęście na wzniesienie,
wytrwale jak człowiek, który widział zbyt wiele, ale wcale nie ma
zamiaru rezygnować z oczu, wręcz przeciwnie, chce śpiewać na centralnych
placach i lokalnych targowiskach o tym, co zobaczył, emitując światło.
Keep beauty real & away from fire
King Buzzo dał mi ciężar i dystans, a Albini, Albini nauczył mnie
skracania odległości między gitarą a wzmacniaczem,
i że zawsze trzeba mieć jakieś zajęcie, żeby nie musieć
iść na kompromisy, nie miał racji i umarł. Teraz spuchnięty
od ustępstw żyję w ciągłym strachu, że do mojej sypialni
przyjdzie nieoczekiwanie dwudziestopięcioletni ja,
i pobije do nieprzyjemności trzydziestoczteroletniego mnie
za to, do jakiego stanu zdołałem się doprowadzić.
Dalsza część wiersza, od którego próbuję się odbić,
jest wyblurowana, ale mogę wykupić subskrypcję
i zaoszczędzić 33%, zaglądam więc do portfela z nadzieją,
i postanawiam zaoszczędzić pozostałe dwie trzecie i cały czas,
nie przerywając jednak nadawania. W ramach drugiego filaru
stymuluję zaangażowanie gości poprzez koncert na dachu Maka,
osiągając rekordową penetrację mojej aplikacji, niemalże
bez wysiłku. Patrzcie, jak fachowo chowam gitarę do futerału!
Nie wiem, czy to już starość i zdroworozsądkowy centryzm,
czy może naprawdę downgrade w niektórych obszarach
byłby tak długo wyczekiwanym postępem, ale obawiam się,
że po Europie znów krąży nie to widmo, co trzeba.
Tomasz Bąk (ur. 1991) – kolektyw schizofreniczny, autor siedmiu książek z wierszami, jednoaktówki Katedra (2019) i zbioru paraesejów Fiszki (2023). Laureat Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius w kategorii debiut za tom Kanada (2011), Poznańskiej Nagrody Literackiej – Stypendium im. Stanisława Barańczaka za tom Utylizacja. Pęta miast (2018), Nagrody Literackiej Gdynia za poemat Bailout (2019) i Nagrody Literackiej m. st. Warszawy za tom O, tu jestem (2021). Mieszka w Tomaszowie Mazowieckim.
Paulina Radoń – ilustratorka oraz graficzka mieszkająca w Krakowie. W swoich pracach najbardziej lubi eksplorować tematy baśniowe, nierzeczywiste, a także wywodzące się z kultury folkowej. Źródłem inspiracji są dla niej m.in. stare książki dla dzieci oraz filmy Tima Burtona. Instagram: @paulina_radon