Logo Tlenu Literackiego

Występujący

w stanie wolnym

w powietrzu

Ilustracja do tekstu
Ilustracja: Marysia Rękawek

Oskar Pajor – opowiadanie

Przepraszam, ale zgubiłem gdzieś swojego banana,

 powiedział do mnie pewien człowiek. Nie wyglądał na ekscentryka czy dziwaka. Ubrany normalnie, ot, w proste, jasne jeansy, granatową bluzę z kapturem, która wisiała mu rozpięta po bokach, czarną koszulkę i białe adidasy. Przyznam, że zdziwiło mnie to niecodzienne zdanie i to jeszcze wypowiedziane tak beztrosko, w trakcie mijania kogoś zupełnie obcego. Nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć i w zasadzie nie musiałem tego robić, ale poczułem w jego przelotnym spojrzeniu obezwładniający imperatyw rozmowy. Odparłem, że rozumiem, choć nie było to zgodne z prawdą.

Widziałem, że ów mężczyzna bardzo poważnie traktował swoją zgubę, dlatego też postanowiłem mu się przyglądać, tak z czystej ludzkiej ciekawości. Poza tym miałem wrażenie, że dałem się złapać w jakąś pułapkę i nawet jeśli bardzo bym chciał, to nie mógłbym tak po prostu iść dalej. Zbliżyłem się więc do ławki znajdującej się nieopodal i usiadłem.

Byliśmy w niewielkim parku, dość rzadko porośniętym drzewami, więc widok miałem znakomity. Oglądałem to jak sztukę teatralną. Przez chwilę pomyślałem nawet, że może dla niego ta trawa, te ścieżki to nic innego, jak tylko ułożone w poprzek deski sceny. Gorączkowo gestykulował, łapiąc się za głowę, szepcząc i sycząc pod nosem przekleństwa, kiedy tak przeczesywał wzrokiem kolejne metry kwadratowe terenu. Gdybym podczas spektaklu zobaczył tak grającego aktora, całkowicie uwierzyłbym w tę postać i jej motywy.

Chyba że nie był to zwykły banan? Może miał na myśli jakąś istotną dla siebie rzecz, może coś niematerialnego, jakiś sens życia czy inne abstrakcyjne pojęcie. Cokolwiek by to nie było, na pewno bardzo mu na tym zależało.

Wyciągnąłem telefon i udawałem, że coś scrolluję, ukradkiem spoglądając co chwilę w jego stronę. „Czy ma pan dla mnie jakieś rady?” – zagadnął mnie znienacka. Na sekundę złapał mój wzrok, który okazał się nie aż tak dyskretny, jak myślałem. Zapytałem w jakiej sprawie. „Banana, oczywiście”. Niestety nie miałem.

Nie wiedziałem nic o bananach, oprócz tego, że są żółte i podłużne. No i jeszcze, że mają dużo potasu. Co mu miałem doradzić? W szukaniu zresztą też nigdy nie byłem zbyt dobry. Potrafiłem łazić po mieszkaniu za komórką, jednocześnie ściskając ją w dłoni, sprawdzając na ekranie godzinę i stresując się, że jest już zbyt późna na punktualne przyjście do pracy. Bądź też schować pilot od telewizora w lodówce i szukać go pod poduszkami na tapczanie.

Powiedziałem więc tylko, że może musiałby się trochę nachylić, bo z bliska lepiej widać. Pomysł bardzo mu się spodobał. „Z bliska lepiej widać, tak, tak, wspaniała myśl, wspaniała”, powtarzał sobie. Według mnie była to normalna myśl, ale kto jak tam chce, może być i wspaniała.

Siedziałem dalej i mając już świadomość, że wie o swoim obserwatorze, nie wysilałem się tak nad udawaniem zainteresowania telefonem. Jego ekscytacja i zapał, z jakimi zareagował na moje słowa były, dla mnie kolejnym zaskoczeniem. Zacząłem przez to bardzo intensywnie zastanawiać się nad perspektywą. Nad tym, jak rzeczy widziane z daleka nie docierają do nas, nie oddziałują tak silnie, jak te widziane z odległości kilku metrów. Gdybym zobaczył gdzieś w oddali człowieka łapiącego się za głowę, pewnie poszedłbym inną drogą, ominął, żeby go nigdy nie spotkać, bo wzbudziłoby to mój niepokój. Gdy jednak obok takiego przechodziłem, usiadłem i nie mogłem odejść. Dwa skrajne zachowania wyznaczone jednostką miary długości.

Zapragnąłem podejść do niego bliżej, na odległość kilku, może kilkunastu centymetrów. Tak blisko, żeby spojrzeć mu prosto w oczy i zobaczyć, no właśnie, co zobaczyć? Smutek? Tęsknotę? Determinację? Może szaleństwo? Czy po prostu bardzo głodnego człowieka, który chce zjeść banana? Ta niewiedza i osobliwość całej sytuacji coraz bardziej mnie pociągały. Aż w końcu zorientowałem się, że jestem już w połowie drogi do niego.

Kiedy stanąłem obok, przykucnąłem i począłem rozglądać się na boki bez żadnego słowa. On również nie zareagował na mnie, jakby wiedział, że prędzej czy później będę przy nim, że nie wytrzymam tego napięcia, które zdawał się tworzyć swoją pozorną obojętnością.

Lustrowaliśmy tak teren przez kilka minut, on nie zwracając na mnie uwagi, a ja wytężając mięśnie szyi, żeby nie odwracały mojej głowy od trawy. Tego napięcia też nie wytrzymałem i zapytałem mężczyznę, dlaczego tak właściwie szuka tego banana. Spojrzał od razu na mnie pełen szczerego zadziwienia. Tym razem ja zaskoczyłem jego.

„Jak to: dlaczego? Przecież to mój banan”. Odpowiedź zabrzmiała tak niepodważalnie, że nawet nie odważyłem się proponować mu kupna drugiego. Zdawał się wręcz oburzony moim pytaniem, jakbym zagadnął człowieka leżącego w szpitalu, czy coś mu dolega, jakby była to najzwyklejsza oczywistość, wykluczająca jakąkolwiek sensowność doprecyzowywania.

Nareszcie za to mogłem zajrzeć mu w oczy. Wpatrywałem się w nie bardzo zachłannie, chciałem pochłonąć każdy promień światła i warstwa po warstwie, przeskanować jego mózg, żeby zrozumieć przyczynę całego zamieszania. Nagle uderzył mnie ich szarawo-zielony kolor, łudząco podobny do koloru oczu, w które wpatruję się codziennie przy porannym myciu twarzy. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś miał nawet zbliżoną barwę tęczówek do mojej, a tu proszę. Mężczyzna, który szuka w trawie zagubionego banana, ma dokładnie taką samą. Po chwili odwrócił głowę ponownie ku ziemi. Przyglądałem mu się teraz z profilu.

Włosy opadały mu na kark, przykrywały uszy i ukrywały prawdziwy kształt czaszki, ale czułem w nim coś znajomego. Kształt nosa, linia szczęki, podbródek – wszystko to przypominało moją twarz. Było jednak w nich coś innego, coś, czego nie potrafiłem zrozumieć i nie chodziło już tylko o zachowanie.

Miałem ochotę złapać go za ramię i obcesowo wypytywać o najdrobniejsze szczegóły z jego życia, żeby dowiedzieć się o dzielących nas różnicach. Zdarza się przecież czasem, że spotykamy osoby wyglądem przypominające nas samych, bądź osoby, które znamy. Niemniej w tym przypadku chciałem upewnić się, że ja to na pewno ja, a nie ten mężczyzna, że jesteśmy odrębnymi bytami, które spotkały się zupełnym przypadkiem w tym parku. Że nie jest jakąś kopią mnie, względnie uosobieniem niewierności któregoś z moich rodziców. Może mieliśmy wspólnego przodka i rozmyte przez lata geny uderzyły mocno w tym samym czasie, lecz w dwóch miejscach? Choć jednak było w nim coś, sam nie wiem dokładnie, co, ale coś, co mówiło mi, że nie chodzi o sam wygląd. Było w nim coś, co wprawiało w drżenie moje poczucie jestestwa.

Postanowiłem skonfrontować się z nim i pozbyć się tak bardzo nierealnych wątpliwości. Kiedy już wyciągałem w jego stronę rękę, rozbrzmiał okrzyk triumfu. „Aha, tu jest!” Podskoczył uradowany i podbiegł do pobliskiego krzaka, spod którego wyciągnął podłużny, żółty kształt.

Znalazł swojego banana.

Schował owoc do głębokiej kieszeni spodni i odszedł, nawet nie odwracając głowy w moją stronę. Zostawił mnie zastygłego, z wyciągniętą ręką, przykucniętego, z przerażoną twarzą, pełnego wątpliwości. Zostawił mnie tam samego.

Poczułem wtedy, że ja też zgubiłem swojego banana.

Oskar Pajor (ur. 1995) – ojciec młodego trenera pokemon, mąż, pracownik korpo. Zawodowo niezwiązany z literaturą. Nie publikował wcześniej w czasopismach literackich. Wyróżniony w konkursach „Fantasia Copernicana” dwumiesięcznika poświęconego astronomii – Urania, oraz „Fantastyka 2023” MBP Sosnowiec.

Marysia Rękawek – ilustratorka i graficzka z Warszawy. Oddana fanka graficzek, graficzek i dada. Współtworzyła pierwsze w Europie i pierwsze w Płocku (!) Muzeum Memów. Rysuje niepoważne komiksy, ilustruje poważne historie.