
Michalina Kawa – opowiadanie
Był spokojny, poniedziałkowy poranek, kiedy Eliza obudziła się i przetarła oczy, najpierw dlatego, że zebrały się w nich śpiochy i nic nie widziała, a potem dlatego, że zorientowała się, że na jej biurku nie ma jej komputera.
Podenerwowana wsunęła na nos okulary o komicznie grubych szkłach, które przez swój ciężar zostawiały na jej nosie permanentną bruzdę, i podbiegła do biurka. Wpatrzyła się uporczywie w blat ze sklejki, po czym jeszcze raz przetarła oczy, ale to tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że laptopa z pewnością tam nie było. Przebiegła pędem po reszcie pokoi i szybko odkryła, że brakowało również telewizora. Co prawda, Eliza nie używała telewizora szczególnie często, był to raczej przeżytek, do tego nie był szczególnie drogi ani nowy – dostała go w spadku po rodzicach, którzy kupili sobie nowy, ale nie chcieli wyrzucać starego. Eliza regularnie wycierała z jego ekranu kurz i nawet z niego nie korzystała.
Odruchowo sprawdziła drzwi wejściowe i okazało się, że były one otwarte. To znaczy, naturalnie były zamknięte na klamkę, ale tylko na nią. Eliza, podenerwowana, zadzwoniła na policję.
Siedziała na piętach kołysząc się w przód i w tył, obgryzała paznokcie i z niepokojem wyczekiwała przyjazdu policjantów, nie dlatego, by im szczególnie ufała, ale dlatego, że byli chyba jedynymi, którzy mogli odnaleźć skradziony laptop. Na telewizorze nie zależało jej aż tak bardzo, jednak dla zasady i jego wolałaby odzyskać. Nie przypominała sobie, by zeszłej nocy zamykała drzwi. Nie zdziwiłaby się wręcz, gdyby się okazało, że nie zamknęła ich nawet na klamkę, gdyż do mieszkania wróciła wczoraj pijana. Kto wie, czy włamywacz sam nie zamknął drzwi za sobą.
Funkcjonariusze przyjechali po dwudziestu minutach i zastali Elizę całą w nerwach, choć zdawali się tym zbytnio nie przejmować. Za to obejrzeli dokładnie jej mieszkanie, unosząc brwi i mrucząc coś do siebie, niespiesznie. Z pobłażaniem spoglądali na zestresowaną poszkodowaną, która była bardziej roztrzęsiona obecnością obcego w jej mieszkaniu, niż zabranymi sprzętami.
– Niestety, nie możemy nic zrobić – zawyrokowali policjanci.
– Jak to nie?
– Zostawiła pani drzwi otwarte, może nawet nie zamknięte na klamkę, może uchylone, jakby sugerował monitoring na klatce schodowej.
– Wiem, ale co to ma do rzeczy? Ktoś wszedł tu i mnie okradł – głos Elizy drżał od łez.
– Proszę pani, drzwi były otwarte, to pewnie sprawca myślał, że można tu wchodzić, może sądził, że pani oddaje rzeczy po kimś, taki open house…
– Ale… – zaczęła płaczliwie Eliza, ale policjanci zbyli ją machnięciem rąk.
– Niech pani pamięta, by zamykać drzwi. Jak ktoś panią okradnie, a drzwi będą zamknięte, to będziemy go szukać. A tak, to niestety, nic mu nie udowodnimy. Pani powinna być rozsądniejsza. Żaden sąd go nie skaże, będzie słowo przeciwko słowu, powie pewnie, że pani go do środka zaprosiła i dała laptop i telewizor w prezencie. Musi pani ponosić konsekwencje swoich akcji – wzruszyli ramionami i ruszyli do drzwi.
Policjanci starannie zamknęli za sobą drzwi, a Eliza skuliła się w kłębek na podłodze i szlochała tak bardzo, jakby miała wypłakać z siebie całą zawartość wody i zostać tylko suchą kupką popiołu. Ale tak się nie stało, zamiast tego Eliza zasnęła snem niespokojnym, choć twardym (spała jak kamień, wiercąc się i płacząc przez sen).
Obudziła się z zupełnie mokrą twarzą, ale czuła, że nie zostało jej już więcej łez, wytarła więc policzki i wstała, kiedy poczuła, że coś jest nie tak. Poszła do kuchni, by zrobić sobie śniadanie, a tam odkryła, że brakuje jej tostera, czajnika, lodówki i płyty indukcyjnej, którą ktoś precyzyjnie wykręcił z blatu. W Elizie nie pozostało już sił do płaczu, zamiast tego zadzwoniła na policję i słabym głosem poprosiła ich, by przyjechali, po czym usiadła pod ścianą w kącie, pewna, że zaraz zemdleje.
Policjanci zjawili się u niej po dwudziestu pięciu minutach i obejrzeli całe mieszkanie, a także brakujące miejsca po kuchennych sprzętach. Spytali Elizę o drzwi, i czy były zamknięte, a Eliza musiała przyznać, że owszem, ale tylko na klamkę, bo wczoraj płakała tak mocno, że zasnęła na podłodze bez zamykania drzwi na klucz. Cmokali z dezaprobatą, a potem stanęli, podparci po bokach rękoma i rzekli:
– Niestety, nie możemy nic zrobić.
– Ale jak to? Przecież drzwi były zamknięte…
– Drzwi były zamknięte, ale tylko na klamkę. – Stwierdzili.
– Nie rozumiem… – wyszeptała słabo Eliza.
– Proszę pani, pani jest w tym wszystkim współwinna. Jeżeli nie chciała pani zostać okradziona, to należało zamknąć drzwi na klucz. A tak, to jak mamy w ogóle złodzieja winić? Okazja czyni złodzieja, a pani mu dała okazję. – Oznajmili, po czym dodali – Powinna się pani cieszyć, że jej nie aresztujemy za współudział i próbę wrobienia innego obywatela. Musi pani ponosić konsekwencje swoich akcji.
Po czym odeszli, na odchodnym dodając, by zamykała drzwi na klucz. Eliza siedziała długo w kuchni, wpatrzona w swoje kolana, a pojedyncze łzy, niczym wymuszone, spływały powoli i topornie po jej zmarszczonej w grymasie bólu i strachu twarzy. Utykały w zmarszczonych fałdach skóry i wysychały na spragnionej nawilżenia cerze.
Ostatecznie jednak Eliza zawzięła się w sobie, wstała, zaciskając pięści i zęby i ruszyła do drzwi, które zamknęła od środka na zasuwkę i łańcuch. Potem pomaszerowała do swojego łóżka, na którym rozluźniła całkiem mięśnie i znów poddała się swojemu ogromnemu psychicznemu wyczerpaniu. Zasnęła, ale całą noc śniły jej się bliżej niezapamiętane koszmary, przez które rzucała się po łóżku, pociła i czochrała. W nocy zbudził ją głośny trzask, a ona zerwała się i pobiegła przez mieszkanie, ale nie mogła namierzyć źródła dźwięku, być może zbyt zaspana albo zbyt przerażona, legła więc na kanapie i spała dalej, wciąż niespokojnie.
Gdy się obudziła poczuła na sobie zimny wiatr, od którego natychmiast dostała gęsiej skórki. Jej włosy zmieniły się w jeden wielki natapirowany kołtun na wskutek jej uporczywego telepania się po kanapie jak nawiedzona kobieta w horrorze. Gdy tylko usiadła na sofie zobaczyła, że zimno dochodzi z wybitego okna w jej salonie. W panice zarzuciła na siebie szlafrok i rozejrzała się po mieszkaniu, ale nikogo w nim oprócz niej nie było. Wyjrzała przez wybitą szybę ostrożnie, by się nie pokaleczyć, ale nikogo nie dostrzegła. Zaczęła biegać po pokojach i robić mentalne listy posiadanych rzeczy. Brakowało jej telefonu wraz z ładowarką, jej czytnika do ebooków oraz jej magnetofonu, którego używała, bo była jedną z tych osób, które nadal lubiły kolekcjonować płyty. Roztrzęsiona pobiegła do sąsiada, pożyczyła jego komórkę i z niej zadzwoniła na policję.
Policjanci przyjechali po trzydziestu minutach, nieco zdegustowani i znudzeni, najwyraźniej zmęczyło ich już ciągłe odwiedzanie Elizy. Przyjrzeli się rozbitej szybie, zapytali Elizę, co jej zginęło, kiwali głowami na boki, mruczeli, stukali palcami w brody i szarpali się za wąsy.
– Niestety, nie możemy nic zrobić – oznajmili po chwili.
– Ale jak to? Drzwi były zamknięte na klucz… – zauważyła słabym głosem Eliza – wybił szybę.
– Proszę pani, myślimy, że go pani prowokowała. Już się nauczył, że pani oddaje sprzęty za darmo, a pani drzwi zamknęła. – Stwierdzili policjanci – a do tego, mieszka pani na parterze, a sprzęty widać zapewne z okna. Jak ładne rzeczy widać, to tylko głupi by nie brał. Prowokowała go pani i tyle…
– Nikogo nie prowokowałam! – Wrzasnęła Eliza, nagle czerwona na twarzy ze wzburzenia i zła jak osa.
– Radzilibyśmy się pani uspokoić, bo panią aresztujemy za bezprawny atak na włamywacza. Skąd mamy wiedzieć, czy pani nie wpuściła go przez okno, a potem nie wypchnęła? Wygląda nam pani na taką, co to prowokuje, nęci, a potem odmawia. – Powiedzieli policjanci, a Eliza przyłożyła dłoń do ust i przycisnęła ją z całych sił, by już nic więcej nie mówić. Łzy szkliły się w jej oczach. – Radzimy wymienić tę szybę, zamontować rolety i alarm przeciwwłamaniowy. Musi pani ponosić konsekwencje swoich akcji – dodali, po czym pożegnali się zdawkowo i ruszyli do wyjścia.
W tamtym momencie Eliza uznała, że nie ma już czasu być smutną. Wytarła oczy do sucha i pobiegła do miasta sprowadzić majstra. Zakupiła czarne, nieprzepuszczające światła rolety, zapłaciła za wstawienie nowej szyby, nabyła najnowszy i ponoć najlepszy alarm antywłamaniowy i zaprowadziła majstra do siebie. Siedziała przy nim, gdy wstawiał szybę, zakładał rolety na wszystkie okna w mieszkaniu i montował alarm, co i rusz przynosiła mu herbatę na zimno (nie miała w końcu czajnika) i ciasteczka, na koniec zapłaciła i dodała hojny napiwek. Uzbroiła alarm według jego wskazówek i nieco uspokojona poszła spać.
Nie wiedziała, ile godzin spała, kiedy rozległ się alarm. Wyskoczyła z łóżka niczym na sprężynie, wymacała okulary, które wsunęła na nos i popędziła przez mieszkanie krzycząc zaciekle. Po drodze chwyciła miotłę, której nie odłożyła po wczorajszym zamiataniu odłamków szkła. Zauważyła ciemną sylwetkę gdzieś przed nią i ruszyła jeszcze szybszym biegiem. Miotłę trzymała przed sobą, poziomo, trzonkiem do przodu, jak rycerka lancę. Goniła tak tę postać i goniła i raz nawet dźgnęła końcem miotły w pośladek, co poskutkowało rykiem niezadowolenia. Eliza nie wiedziała jednak co jeszcze może zrobić, a dobili właśnie do okna. Włamywacz zręcznie otworzył je klamką i wyskoczył w czarną noc.
Roztrzęsiona Eliza zapaliła światła i zaczęła sprawdzać, czy coś zginęło. Nie była pewna, czy włamywacz tym razem zdążył coś wziąć. Okazało się jednak, że ze stolika przy drzwiach wejściowych zniknął jej portfel, a w nim gotówka i karty. Eliza, wciąż dysząc ze zmęczenia, tym razem bardziej zła niż przerażona, zadzwoniła od sąsiada na policję.
Policjanci przybyli po trzydziestu pięciu minutach, nieco poirytowani. Eliza pokazała im, jak działa alarm przeciwwłamaniowy oraz pozyskała jego zapisy, z których wynikało, o której nastąpiło włamanie. Pokazała im miotłę i zademonstrowała, jak ją trzymała, a następnie przywiodła ich do okna. Policjanci majstrowali długo przy zamku do drzwi, a potem stali w półkolu przed oknem, dumając nad czymś i mamrocząc do siebie. Kiwali głowami, rozkładali ręce.
– Niestety, nie możemy nic zrobić – stwierdzili ostatecznie.
– Ale jak to? Przecież zamontowałam rolety i alarm…
– Proszę pani, bardzo nam przykro, ale dała mu pani uciec. Jest pani w zasadzie współwinna. Dała mu pani przyzwolenie, by zwiał. A dodatkowo, nawet go pani nie widziała, jakoś tak wygodnie światło było zgaszone – zauważyli.
– Bo była noc, a ja spałam… – mruknęła Eliza napiętym głosem.
– A skąd my to możemy wiedzieć? Może pani celowo nam mówi, że nie wie kto to jest, a wie? Na pewno mu pani ułatwia ucieczkę, bo światło pani zgasiła, a do tego po głosie nie rozpoznała, ani pani nie dokonała zatrzymania obywatelskiego, ani kamer nie ma. To kogo my niby mamy szukać? – Wzruszyli ramionami – dodatkowo, pani już pokazała włamywaczowi, że może tu kraść. Przez pani styl życia i sposób zachowania. Jak miał wiedzieć, że pani sobie nie życzy, skoro do tej pory pani nie reagowała na niego bezpośrednio, zostawiała drzwi otwarte i okna niezabezpieczone? Jakby pani miała kamery i zapalone światło, może moglibyśmy ustalić, że pani tego nie chciała, ale tak? Nie da się. Musi pani ponosić konsekwencje swoich akcji – odpowiedzieli zgodnie po czym spokojnym, wyluzowanym krokiem udali się do drzwi.
Przez kilka pozostałych godzin świtania Eliza zmusiła się, aby nie spać. Siedziała na kanapie w salonie i mrugała oczami intensywnie, przełykała ślinę i wyłamywała palce. Kiedy dzień na dobre się rozpoczął poszła do banku, by zablokować swoją kartę i wybrać sporą ilość gotówki z konta. Następnie udała się do tego samego sklepu, w którym kupiła alarm i kupiła kamery wraz z usługą montażu. Potem poszła kupić tani laptop, na którym szybko dało by się zainstalować podgląd z kamer. Pod jej drzwiami czekał już na nią majster, tam sam, co poprzednio. Znowu nakarmiła go ciasteczkami i zimną herbatą i dała napiwek. Potem poszła do schroniska, gdzie pani z obsługi pomogła jej wybrać idealnego psa. Pies był mieszanką cane corso z pitbullem i ponoć rzucał się na każdego, jak leci. Eliza przekupiła go kawałkami mięsa i prowadziła na wyciągniętej ręce, a brytan parł przed nią na przód, cicho warcząc, jakby ledwo ją tolerował i ostrzegał, że gdy zmniejszy dystans zapomni o mięsie i rzuci się na nią.
Kiedy dotarła do mieszkania zbliżała się już noc, więc dała psu jeść i zostawiła zapalone światła, dokładnie zamknęła drzwi, uzbroiła alarm i włączyła kamery, a sama owinęła sobie oczy szalikiem i poszła spać.
Nie minęło wiele czasu, kiedy rozległ się alarm, a po nim basowe szczekanie i warkot. Eliza zerwała się na równe nogi, cisnęła zdjęty naprędce szalik, wsunęła na nos okulary, chwyciła miotłę i pognała do salonu, skąd rozlegało się ujadanie i wrzaski.
Pies zdążył już wgryźć się w nogę włamywacza, który skręcał się z bólu. Był zwyczajnym mężczyzną, raczej chudym, bladym i niewyróżniającym się.
– Dobry piesek, wytrzymaj! – Krzyknęła Eliza i popędziła do sąsiada, by zadzwonić na policję. Na szczęście sąsiad czekał już na nią w otwartych drzwiach wiedząc, co się święci, bo dźwięk alarmu rozlegał się zwielokrotnionym echem po całej kamienicy.
Policja przyjechała po czterdziestu minutach i zagroziła Elizie, że jeżeli nie opanuje brytana, to odstrzelą mu łeb, więc Eliza przekupiła psa rozmrożoną naprędce dziczyzną, którą ostatecznie jadł, powarkując raz po raz dla zasady. Na jego faflach widniała krew włamywacza.
Policjanci zadzwonili po karetkę, która zabrała skutego włamywacza do szpitala. Potem zabezpieczyli nagrania z kamer, bardzo dobrej jakości dzięki zapalonemu światłu, zebrali odciski palców z drzwi oraz zapisy z alarmu, a potem wezwali weterynarza, który rzucił w brytana strzałką ze środkiem uspokajającym w dawce dla konia, żeby zrobił się na tyle lelawy i nie reaktywny, by policjanci mogli zebrać próbki krwi z jego warg i zębów. Zapytali Elizę, co zginęło, a Eliza sprawdziła wszystko dokładnie i ustaliła, że nic. Najwyraźniej pies był szybszy, niż ręce włamywacza, chociaż prawdą było również to, że nie zostało już nic do ukradzenia, chyba że same kamery czy alarm.
– Skoro nic nie zginęło, to możemy zaaresztować mężczyznę tylko za wtargnięcie – uznali policjanci.
– A co z pozostałymi rzeczami? Na pewno jeszcze się ich nie pozbył, może jeszcze je znajdziecie?
– Czy pani ma przyjemność w szarganiu reputacji tego młodego człowieka? – Krzyknęli policjanci – nie będziemy przeszukiwać jego domu, już wystarczająco wiele upokorzeń musi przejść. I mamy nadzieję, że ten pies był szczepiony na wściekliznę, bo jak nie, to oprócz niezachowania środków ostrożności przy trzymaniu zwierzęcia, oskarżymy panią jeszcze o celowe spowodowanie uszczerbku na zdrowiu!
– Przepraszam, ale… – Elizę chwilowo zatkało i zakręciło jej się w głowie – ale przecież to była samoobrona.
– O tym zadecyduje sąd, proszę pani. Ale my tego tak nie widzimy. Najpierw pani nęci tego człowieka, daje mu pani tu wchodzić, pozwala mu, a potem spuszcza na niego krwiożerczą bestię. Nie wygląda nam to na samoobronę.
– Ale przecież ja tego nie chciałam…nie nęciłam go…nie prowokowałam – łzy powoli zaczęły się toczyć w dół policzków Elizy – jak można prowokować kogoś do włamania i okradzenia?
– My tam wiemy swoje, ale jak pani chce. W sumie, to jest pani niewdzięczna. Powinna to pani uznać za komplement. Ładne miała pani sprzęty, drogie, i dużo gotówki w portfelu. To chyba powinna być pani dumna, że mężczyzna pani zazdrościł, to jak komplement. Jakby pani była biedna, to by się nie włamał i nie okradł. A tak, to jak go tu winić? Każdy chce mieć ładne rzeczy i każdemu się należy, prawda? Właściwie, to była pani bardzo okrutna, odmawiając mu posiadania tych przedmiotów – skwitowali policjanci – oczywiście, o ile to on je ukradł, ale to na pewno nie on i nie będziemy tego sprawdzać. – Uznali. – A teraz proszę iść przebadać tego psa i przynieść nam zaświadczenie o tym, że nie ma wścieklizny. Będzie pani odpowiadać z wolnej stopy. Musi pani ponosić konsekwencje swoich akcji. Samoobrona, też mi coś – mruknęli do siebie i wyszli.
Kiedy policjanci wyszli, a ich kroki przestały być słyszalne na klatce schodowej, Eliza położyła się na podłodze, zwinęła w kłębek i tak, jak po pierwszej kradzieży, zaczęła gorzko płakać. Nie wiedziała, jak długo szlochała, czy kilka minut, czy kilka godzin, ale usłyszała psa, wybudzającego się z otumanienia. Brytan powoli podszedł do niej, położył w jej ramionach i zaczął zlizywać turlające się po jej twarzy łzy. Popiskiwał przy tym i walił ogonem w podłogę. Eliza bezwiednie objęła go ręką i leżeli tak we dwoje, jej łzy zmieszane z psią śliną na jej czerwonej i wykrzywionej twarzy, niezdatne do użytku mokre i zaparowane okulary, i jego mlaskanie, bo po środkach uspokajających ślina dodatkowo ciekła mu z pyska.
Michalina Kawa – urodzona w 2002 roku w Rzeszowie, wychowana na podkarpackiej wsi. Studiowała filozofię na Uniwersytecie Rzeszowskim, a obecnie kontynuuje naukę na studiach magisterskich z komunikacji międzykulturowej. Zaczęła czytać gdy miała pięć lat i do tej pory nie przestała. W wieku sześciu lat jej największym marzeniem było zostanie pisarką, i nic się w tej kwestii nie zmieniło. Jako nastolatka uczestniczyła w obozach literackich w Poroninie. Od zawsze kocha zwierzęta, o czym może świadczyć nawet tytuł jej pierwszego opublikowanego opowiadania – „Pies” – zamieszczonego na łamach internetowego magazynu szajn w 2021 roku. Jej pamiętnik został zawarty w zbiorowej publikacji „Cała siła, jaką czerpię na życie” wydanej przez wydawnictwo Karakter. Od 2020 roku prowadzi bloga, na którego dodaje swoje teksty (www.listyrozmyslania.blogspot.com). Jej opowiadanie, „Winda” zostały wydane w tomiku „Powołani do zbrodni” wydanym przez Koło naukowe Edytorów UR. Poza spaniem przez dwanaście godzin bez przerwy pisanie i czytanie to jej największe życiowe miłości. Uwielbia też zwierzątka wszelakie.
Małgorzata Raczyńska – urodzona w 2000 roku. Z zawodu graficzka, z zamiłowania rysowniczka i pisarka. Uwielbia kulturę popularną i sztukę. Posiada za dużo farb i kredek.
instagram: ma.ra.illustration