
Michał Dziedzic – pięć wierszy
kluczenie
spojrzałeś
w największą futrynę
niebo nad wsią
łapiąc gęsiego klucz
po kolei wypadało wam
kim być
reptilian complex to fejk
na wybrzeże powraca synogarlica
w dziobie niesie kable
za krótkie na zerwane
połączenia
głęboko w jej widzeniu peryferyjnym
sterta kamieni zastawionych na pastwę
odłamków toczonych przez lód
w rozdziale osadzania się skał
dziecko układa z nich wieże
zostawia po sobie ślad
kim jest skąd przybyło
ono też nie wie
gdy na plażę wbiega gad
nie boi się nie ucieka
wyciąga ręce
klaszcze
kyrie eleison
w każdym mężczyźnie szukał
łapiąc za skórzane rękawy
czuł chłód martwej tkanki
szarpiąc za dłoń z papierosem
przypalał swoją nie zauważając
tej bez szluga na kolanach matki
zamarznięta woda w kranie
koza na środku pokoju dym
wszędzie zawsze o wszystko
za pierwsze pieniądze z kolędy
kupił jej lakierowane botki
te zza szyb dzielących lud
kochał ją do momentu gdy
ten sam łajdak i łotr
zostawił ich z tym samym
skończyło się niebo zaczął
drogi węgiel parafia post
tacka do połowy pusta
nocą robił pętle beczką
widział go przez jej szyby
przez jej światła badał trop
dawno temu zmarł mu ojciec
ale to jej słowa wciąż brzmią
nie możesz syneczku proszę zostań
nie sprowadzaj tych brodatych
z dymem pod ciemnym okiem
oni zostawią w tobie nieodśnieżone
drogi wiodące przez chłód
pieśni dalekie od kolęd
litanie do dziur
plecy
znamy się od podszewki
od nagrzanej pierzyny
zimnej stopy na udo
od ściany głową w głąb
pomieszczenia póz nóg
wewnątrz spięć guzików
syku suwaków owleczek
następnie tafliska skór
zrośnięte z prześcieradłami
krochmalonymi potem
tu ciągną się gardy
barbakany zasieki
opuszczone strażnice
co noc do stracenia
rano nie ode złego
co wyszło z tobą
niech wróci wieczorem
złoto
wycinam mu włosy z uszu
dbam bardziej niż o dziecko
za którym już nie tęsknię
choć babcia wciąż pyta
a historia jest prosta
dłonie znalazły dom
ostatnie białe święta
w jednej kieszeni
składam każdy dzień
pod jubilerski monokl
nie szukam już próby
to szczere
Michał Dziedzic urodził się w grudniowy poniedziałek w 1992 roku. Pochodzi z podkrakowskiej wsi. Absolwent filologii polskiej. Żyje z pisania w Warszawie. Poeta od momentu przejścia mutacji. Nominowany do Nagrody Głównej w XXIX OKP im. Jacka Bierezina, finalista 29. i 30. TransPortu Literackiego. Nie lubi rosołu z wzajemnością.
Maria Klefas – jest studentką psychologii na UKSW. W wolnym czasie pomiędzy studiami a pracą – jeździ na desce, czyta książki, robi kolaże lub zwiedza architekturę brutalistyczną. Stara się jak najbardziej rozwijać swoje pasje i próbować sił w nowych obszarach. Kolaże zaczęła robić analogowo, jednak z nadmiaru ścinek w domu, przeniosła się na digital. Gdy ma wolny wieczór próbuje coś sklejać i cieszyć oko. Lubi, gdy inni również mogą z tego korzystać, dlatego zaprasza do oglądania.