Logo Tlenu Literackiego

Występujący

w stanie wolnym

w powietrzu

Ilustracja do tekstu
Ilustracja: Angelika Harat

Małgorzata Domurat – opowiadanie

Anna była tak głodna życia, że o swojej witalności potrafiła przekonać nawet lekarza medycyny paliatywnej. Jednak im więcej energii wysysali z Anny mąż i dorosłe dzieci, tym gorzej było z jej umiejętnością kochania. Wreszcie po kilku tygodniach utrzymującej się stale zadyszki, postawiono diagnozę – ostra niewydolność serca.
Poczuła ulgę i rozluźnienie. Napięcie z karku zaczęło odpuszczać, a sztywny kołnierz przemienił się w pluszowy golf. Odetchnęła. Równocześnie poczuła niepokój i ucisk w brzuchu – misternie utkana siatka wizyt, które dotąd wyznaczały jej rytm życia będzie musiała się zawalić na kilka najbliższych tygodni. Kosmetyczka, fryzjer, dentysta, umówione sprzątanie, fizjoterapia. Wiedziała, że musi ratować to serce, ale czy reszta się wtedy nie zepsuje, niedotykana i niewzmacniana przez sztab wysoko opłacanych profesjonalistów? Czy tym sercem aż tak trzeba się zajmować? A włosy? A paznokcie? Co dla mnie, a co dla innych?

* * *

Następnego ranka po przyjęciu w szpitalnej sali Annę obudziło chłodne powietrze. Dziwne, bo przecież pamiętała, jak dokładnie się przykrywała przed snem. Powoli otworzyła oczy, sięgnęła na nocny szpitalny stolik po okulary i spojrzała w stronę swoich nóg. Gdy przyjrzała się im uważniej zobaczyła, że po prawej stronie spod kołdry wystaje jakby jęzor jasnego ciasta. Dotknęła nowego zjawiska i poczuła, że dotyka samej siebie. Chwilę zajęło jej, aby zorientować się, iż to jej własna noga rozlewa się na prześcieradle poza swój obrys. Ponieważ całość nie mogła zmieścić się na wąskim szpitalnym materacu, cienka fałdka zaczęła sobie swobodnie zwisać z krawędzi łóżka.
No tak! Wszystko jasne. Wiadomo było, że tak to się skończy. Mówiła wszystkim, mężowi, dzieciom, że wcale się nie objada, tylko zbiera wodę. Oczywiście nikt jej nie chciał wierzyć. Została przyjęta z powodu trudności z oddychaniem spowodowanym ponoć ostrą niewydolnością serca. Nie możesz już kochać, gdy wszyscy dookoła nie potrafią lub nie chcą cię zrozumieć. Gdy serce sobie nie radzi, to jak przy niewydolnej przepompowni, powstają tajemnicze zatoki i rozlewiska.
Powinna wyhodować więcej tego nadmiaru, aż rozleje się po sali w kierunku drzwi, aż ordynator na porannym obchodzie potknie się o jej kawałek, krzyknie ze zgrozą i sięgnie wtedy do karty przyjęcia do szpitala, gdzie dokładnie dyktowała, że jej ciało się niekontrolowanie powiększa. Przyglądała się swojej nowej części. Była w sumie całkiem ładna. Bok uda i bok łydki zyskały dodatkowe płaszczyzny, porośnięte delikatnym meszkiem, bardzo gładkie i o alabastrowym poblasku. Anna w całej tej sytuacji czuła przede wszystkim bardziej satysfakcję i zaciekawienie niż lęk. Tymczasem zawinęła zwisającą fałdkę opiekuńczo pod kołdrę, żeby jej nie zmarzła.

* * *

W swoim gabinecie ordynator udzielał ostatnich wskazówek młodemu lekarzowi przed jego pierwszym samodzielnym dyżurem. “Panie kolego, jak pan pójdzie dziś sam na wieczorny obchód, to proszę z szacunkiem i uwagą do tych starszych pacjentek i niech kolega się nie da zwieść. Tam się teatr rozgrywa, tam jest wystawiany ostatni akt Halki i Madame Butterfly jednocześnie. Generalnie główna bohaterka umiera, ale stara się to zrobić honorowo. Niech kolega nie myśli, że makijaże i fryzury to przejaw dobrej kondycji, to przejaw rozpaczy i rozpadu. Same się oszukują, a myślą, że oszukują nas. To wyścig po dobre rokowania, po kwalifikację do eksperymentalnych terapii, po refundowane leki i kosztowną państwową diagnostykę. To wyścig po życie. I żeby złowić spojrzenia młodych stażystów, a potem snuć samotne fantazje o ich zainteresowaniu po ostatnim wieczornym obchodzie”.

* * *

Jest sobotnie popołudnie, do niedzielnego poranka będzie tu jedynym lekarzem. Gdy tylko coś niepokojącego zacznie się dziać z którymkolwiek z pacjentów, pozostanie sam bez żadnego wsparcia. Oczy pozostałego personelu medycznego zwrócą się na niego, niemo wypatrując instrukcji i pokpiwując z jego niepewności i braku doświadczenia.
A on zacznie się pocić. Najpierw dłonie. Potem pachy. Na końcu zimna strużka popłynie po plecach. Gdy poczuje wilgoć, zacznie się denerwować, że ma mokrą koszulę. Wtedy w twarz uderzy go gorąc. Czerwień wypłynie na policzki i czoło. Gdy poczuje jak pali go skóra, jego oddech przyspieszy. Będzie coraz częstszy i płytszy. Szybko będzie łapał powietrze. Szybko będzie je wypuszczał. Szybko i płytko. Szybko. Płytko. Tu-dum. Tu-dum. Serce nie będzie nadążać, więc przyspieszy. Szybko. Szybko. Tu-dum-tu-dum. Wdech. Wydech. Krok, krok. Kroki. Chodzenie po oddziałowym korytarzu.
Jakub zorientował się, że z trudem łapie powietrze i kompulsywnie chodzi w tę i we w tę. Tam i z powrotem. I znów. I znów. Przez korytarzowe okno zauważył, że słońce zaczyna chylić się ku zachodowi. Dobrze, czyli trochę czasu już upłynęło. Przejdzie się teraz po salach, żeby oswoić lęk przed nagłym nocnym wezwaniem do którejś z nich.

* * *

Jakub postanowił ostatni raz przespacerować się po nocnym szpitalnym korytarzu zanim zaszyje się w socjalnym i będzie próbował się zdrzemnąć. Szedł spokojnym miarowym krokiem, którym odczarowywał swój wcześniejszy popołudniowy atak paniki. To znaczy, że da się tym korytarzem chodzić bez przyspieszonego oddechu, bez spoconych dłoni i bez tłukącego się w piersi serca. Na samo wspomnienie swojego poprzedniego przerażenia poczuł lekki popłoch. Teraz zaczynał się denerwować, że zaraz znów się zdenerwuje. Wciągał szybko powietrze w nozdrza i odruchowo nieświadomie przyspieszył kroku. Wtem, gdy mijał salę Anny, poczuł dziwny słodkawy zapach, który przywiódł mu na myśl nieokreślone dawne wspomnienie. Poczuł cieknącą ślinę jakby ciało pamiętało, że za takim zapachem zaraz pojawi się jakiś smakołyk. Czy to wspomnienie z dzieciństwa? Słodki zapach malin i truskawek w upalny dzień? Coś takiego… tylko, że to nie był zapach owoców, to było coś jeszcze innego, coś jakby zapach osoby obecnej przy tych smakach lata. Zdecydowanie kobiety. Matki? Babci? Którejś z ciotek? Niewidzialnej wróżki z dawnych czasów? Nie wiedział. Zauważył jednak, że jego rozpalenie zelżało, a oddech się uspokoił.
Ruszył spokojniejszym już krokiem, do którego udało mu się wrócić z takim trudem. Gdy tylko minął kolejne drzwi poczuł, że osuwa się w otchłań. Że znów ześlizguje się po bagnistych brzegach, nie mając czego się chwycić, by móc pozostać na powierzchni.” O, nie, nie chcę, znowu będę do siebie dochodził z pół godziny”. Zaczął wizualizować sobie wychodzenie ze stanu przerażenia, w który ewidentnie ponownie popadał. Zrobił krok w tył. Trochę lepiej. Jeszcze krok w tył. I jeszcze jeden. Nogi miał jak z ołowiu. Przesuwał je powoli do tyłu. Tą rozpaczliwą metodą pokonał kolejne metry i zdał sobie sprawę, że oto znowu jest przed drzwiami sali Anny. Poczuł się lepiej. Odetchnął już spokojniej. Wciągał powietrze nosem i powoli wydychał ustami. Za trzecim wdechem poczuł, że znowu czuje obecność truskawkowej damy. To ona go koi. Gdzież jesteś? I kim jesteś? Czy mogę zabierać cię tam, gdzie boję się być sam. Na egzaminy, randki i na samotne nocne dyżury. Zdezorientowany swoimi pragnieniami i stanem, zmęczony oparł głowę o drzwi sali chorych. Oddychał wciąż z trudem, ale czuł już wyraźnie, że nęcący zapach wydobywa się ze szpary przy podłodze.
Rozejrzał się ostrożnie po opustoszałym szpitalnym korytarzu z przygaszonym oświetleniem. Nikogo nie było. Cały dyżurujący personel był najwyraźniej w pielęgniarskim. Nacisnął delikatnie klamkę i powoli otworzył drzwi.
Od słodkawego nęcącego zapachu aż zakręciło mu się w głowie.
Jakub stał na progu ciemnej szpitalnej sali, a wpuszczony z korytarza snop światła oświetlał łóżko śpiącej Anny. Ludzkie wzgórza i doliny przykryte szpitalną kołdrą ujawniły krajobraz lekko pochrapującej pacjentki odwróconej plecami. Jakub wsunął się bezszelestnie do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Stał teraz w ciszy i ciemności, sam na sam z pacjentką w nocy. Przestrzegano go przed takimi sytuacjami podczas nauki. Był to prosty przepis na kłopoty emocjonalne i instytucjonalne. Nie mógł się jednak pohamować. Żądza bycia tu i teraz przyspieszyła oddech Jakuba, rozżarzyła węgle w jego ciemnych oczach i spoliczkowała go po twarzy, pozostawiając zaczerwienienie na obydwu na policzkach. Owocowa letnia słodycz wciągała go w głąb spokoju i pomieszczenia. Zaciągnął się kilka razy głęboko i zaczął powoli przesuwać stopy do przodu jakby chciał zbadać pochodzenie tego magnetycznego przyciągania. Stopa za stopą. Jakby płynął, rozgarniał rękami ciemność, wciągając łapczywie do płuc gęste lepkie powietrze o dziwnym zapachu.
Nagle stopa Jakuba potknęła się o niewidoczną przeszkodę, stracił równowagę i runął w ciemną przestrzeń. Starał się zdusić w sobie wszelkie dźwięki, aby tylko nie obudzić Anny i aby nie wydało się, że oto leży tu na podłodze w nocy w swoim lekarskim kitlu. Przytulił rozpaloną twarz do chłodnego linoleum i wtem poczuł, że dotyka czegoś delikatnego i nieskończenie miękkiego.
Przylgnął policzkiem do znaleziska na podłodze i poczuł, że słodki zapach owoców pochodzi od tej jasnej, tajemniczej masy. Dotknął jej ostrożnie czubkiem palca wskazującego, a dalej nie mógł się już oprzeć pokusie czułego pogłaskania tego czegoś. Wodził ręką jakby po worku powlekającym galaretowane wnętrze. Czuł pulsowanie. A więc dotykał żywego. Ciepłego. Gładkiego. Ścisnął w palcach to dziwne ciało i nie mógł powstrzymać się przed przytuleniem do niego twarzy. Było jak policzek starzejącej się kobiety, który utracił już swoją sprężystość i kontur, pokrywają go jasne miękkie włoski, ale który wciąż nosi w sobie wspomnienie różu i młodości, dopominając się o uwagę i czułość. I ten obłędny zapach letniej truskawko-maliny.
Zapragnął posmakować tego cielistego owocu. Przytknął usta do miękkiej powierzchni. Nie miała jednak bajkowego smaku, którego się spodziewał. Miała smak ludzkiej lekko spoconej skóry. Słony posmak otrzeźwił Jakuba. Co to właściwie jest? Co on tu robi? Powinien zacząć zbierać się z tej podłogi…
Tymczasem jak w transie wodził po hipnotyzująco alabastrowej skórze. Sprawiała, że nie chciał przestawać jej głaskać. Przesuwał się głaśnięciami w stronę pochodzenia pachnącej masy, aż zamarł dotarłszy do granicy kołdry.
Zaczęło ogarniać go przerażenie. Najwyraźniej dotykał pacjentki. Jakiejś dziwnej części jej ciała. Gonitwa myśli przyprawiła go o zawrót głowy. Po pierwsze, co to jest? I co on jako lekarz ma z tym zrobić? Dalej było jeszcze gorzej – dlaczego tak bardzo zapragnął tu być? Niezaprzeczalnie dotyk rozlanego ciała go koił. Przywodził na myśl nieodgadnione i nieodszyfrowane wspomnienia, niosące wyciszenie i wsparcie.
Nagle bolesna myśl przeszyła umysł Jakuba. Gdy ktokolwiek się o tym dowie, na jego dyżurze za chwilę wybuchnie niewiarygodna afera. Jakub podniósł głowę ze szpitalnej podłogi, klęknął i najdelikatniej jak tylko potrafił zaczął zagarniać przelewające się przez ręce ciało z powrotem pod kołdrę.

* * *

Po raz pierwszy od wielu miesięcy czuła się dobrze. Rozkoszowała się czułością, na którą niczym nie musiała sobie zasłużyć, która przyszła do niej w nocy nie wiadomo skąd i w jaki sposób.
Gdy przekręcała się na bok, jej nowa część wydostała się spod kołdry i opadła na szpitalne linoleum. Przyjęła to ze spokojem. Fałdka rozlewała się miękko, układając się ładnie obok łóżka. Anna osunęła się w senną w otchłań, w której ktoś głaskał troskliwie jej ciało, tak jak wtedy, gdy była jeszcze małym dzieckiem. Gdy nic co twoje, nie jest dla nikogo obrzydliwe albo nie takie jak trzeba. I czuła swoją miękkość, która jej nie krępowała i dotyk, z którego biły siła i młodość. Próbowała zgadywać, co właściwie czuje – to chyba było głaskanie, czułe gładzenie i o matko, naprawdę – twardość szczeki i muśnięcie ustami? Po policzkach Anny spod zamkniętych powiek popłynęły łzy. Już nigdy ich nie otworzy i nie wróci do codziennej rzeczywistości. Zostanie tutaj. Pozwoli się głaskać, tulić i przyjmować siebie taką, jaka jest. Wszystko dzięki fałdce wyposażonej jedynie w receptory przyjemności.
Czyżby na stare lata wyhodowała swoje nowe młode? Młode, które jej nie porzuci, gdy dojrzeje. Zostanie z nią do końca, a jego istnienie będzie źródłem jedynie czułości i troski. Leżała więc w ciemnym pokoju z zaciśniętymi powiekami, a łzy spływające jej po policzkach wsiąkały w szpitalną poduszkę.

* * *

Jakub zaczął zbierać z podłogi swoje rozsypane ciało i umysł. Chciał jak najszybciej wydostać się z tajemniczej krainy. Po prostu wziąć do ręki twardy, plastikowy długopis i przy zimnym świetle jarzeniówki zająć się przewidywalnymi formalnościami.
Podniósł się bezszelestnie i zaczął się wycofywać w stronę drzwi. Otworzył je po cichu, na krótką chwilę wpuścił snop korytarzowego światła, po czym wymknął się do krainy normalności. Udając przed pozostałym personelem medycznym, że to noc jak każda inna, gdy tylko wszedł do dyżurki i zamknął za sobą drzwi, rzucił się na dokumentację medyczną pacjentki z sali nr 34.
…ostra niewydolność serca, zaburzenia metabolizmu, urojenia hipochondryczne, urojenia ksobne…
Z wypiekami przeglądał kwestionariusz z przyjęcia i wywiad. Nagle zdał sobie sprawę, że jego dłonie zostawiają lepkie beżowe ślady. I ten zapach. Karty całe były w zapotniałych smugach. Patrzył na to z zażenowaniem i zawstydzeniem.
Oddech Jakuba przyspieszył, a strużka zimnego potu wyruszyła znanym sobie szlakiem od karku po dół pleców. Teraz najbardziej chciałby, żeby sala nr 34 po prostu zniknęła, a wraz z nią te zniszczone papiery. Nerwowo rozprostowywał wygniecione i wilgotne dokumenty na kolanie. Ostatecznie wcisnął kartki w sam środek sterty, tak jak sala nr 34 była mniej więcej na środku oddziałowego korytarza.

* * *

Znowu się ocknął. Tym razem pod kocem na fotelu w lekarskim. Przetarł rękami skronie i oczy. Sięgnął odruchowo po kubek z wystygniętą owocową herbatą. Sztuczny tandetny truskawkowo-malinowy aromat otrzeźwił Jakuba momentalnie. Była 6 rano. Poszedł do dyżurki pielęgniarek i zarządził poranny obchód po salach.

* * *

Gdy stanął pod drzwiami nr 34, serce biło mu jak szalone na myśl o tym, co zastanie w środku. Czy Anna wie, że był u niej w nocy? Czy wie, że rozpadł się w tej sali na milion kawałków, po czym poskładał się całość i wycofał tchórzliwie? Gdy już miał nacisnąć klamkę, zacząć się nagle krztusić. Zachłysnął się własną śliną od nieustannego kompulsywnego poruszania szczękami. Podniósł ręce wysoko nad głowę i odskoczył od drzwi, przepuszczając pielęgniarkę, żeby robiła swoje, a on za chwilę się uspokoi. Siostra przewróciła oczami, dając bez słów znać, że nie ma czasu na takie cyrki, i jest jeszcze z dziesięć sal do przejścia i porannych pomiarów. Weszła śmiało do sali. „Dzień dobry, temperatura”. Podeszła do łóżka Anny i szybkim ruchem dokonała pomiaru bezdotykowym termometrem. “36,5. Dziękuję”. Wzruszyła ramionami na widok Jakuba kończącego atak kaszlu na korytarzu. „Prawidłowa. Idę dalej, doktorze”.
Dopiero gdy pielęgniarka wyszła, Jakub odważył się zajrzeć do sali. Anna leżała spokojnie na łóżku i spoglądała w stronę okna. Wyglądała w zasadzie tak samo jak poprzedniego popołudnia.
Skinęła głową na znak, żeby podszedł.
Jakub wszedł do sali.
Zrobiła ruch głową w prawą stronę, wskazując, żeby stanął przy niej od strony okna.
Jakub obszedł łóżko.
Sapnęła i opuściła wzrok na podłogę po prawej stronie łóżka.
Jakub klęknął obok ciała wylanego na linoleum. Było go jeszcze więcej niż w nocy. Wzbierało. Pulsowało. Żyło. Pachniało. Spojrzał na Annę pytająco.
Kiwnęła na tak.
Jakub uniósł przelewającą się istotę do ust i ją pocałował.

* * *

„No, jak tam, panie kolego? Widzę, przeżył pan. Zuch! Chociaż nie wygląda pan najlepiej. Gdy ja miałem swój pierwszy dyżur, to była tam taka pacjentka…, zresztą, nieważne, wtedy to były inne czasy”. Ordynator machnął ręką, jakby opędzał się od natrętnych muszek czy czyichś pretensji.„“To ja się będę zbierał, panie ordynatorze”. Jakub blady po nieprzespanej nocy niepewnie przestępował z nogi na nogę. Czuł się jak po długiej zaskakująco zakończonej imprezie. Niepokój w żołądku, dziwny smak w ustach, miękkość w nogach i podbrzuszu. „Do widzenia, dziękuję!” Ordynator z zaciekawieniem spojrzał na młodość zakłopotaną i niepewną, a przede wszystkim wykończoną pierwszą samodzielną nocą.
Zaczął przeglądać dokumentację medyczną pacjentów. Zdawkowe wpisy Jakuba potwierdzały opowieść o spokojnej nocy na oddziale. „Przynajmniej w papierach wygląda w porządku, a co się dzieje nocą w salach i na korytarzach, to wiedzą już tylko ci, którzy mają nockę”. Ordynator przekładał dalej papiery, ułożone po kolei numerami szpitalnych sal. Gdy doszedł do nr 34 aż krzyknął ze zdziwienia. Karta pacjentki Anny S. była pognieciona, jakby ktoś międlił ją w mokrych dłoniach albo coś na nią wylał, a potem próbował ratować sytuację. Jak jakiś przedszkolak, który zniszczył ważny dokument rodziców i stara się to ukryć. Z efektem przeciwnym do zamierzonego. Lekarz zaczął przyglądać się pod światło sfatygowanym kartom. Ciągnęły się po nich jakieś beżowe cieliste smugi, a wokół unosił się słodkawy owocowy zapach. Może to nic takiego, formalnie wszystko się zgadza. To tylko zabrudzone papiery. Młodemu pewnie wylała się herbata owocowa jak przysnął przed świtem na fotelu. Wiedział jednak, że te odpowiedzi są zbyt proste. I że po prostu sam chciałby, żeby to była spokojna niedziela na oddziale, a on wpadł teraz tylko na chwilę zobaczyć, że rezydenci sobie radzą i że wszystko jest w porządku. Zaraz pójdzie do domu. Mają przecież jechać na działkę.
Ordynator drapiąc się po głowie, wyjrzał badawczo z pokoju lekarskiego na korytarz za wychodzącym Jakubem. Ten zmierzał równym szybkim krokiem w stronę wyjścia z oddziału. Gdy mijał drzwi do 34, nagle potknął się gwałtownie o coś leżącego na podłodze. Zaczął lecieć do przodu wymachując rękami. W ostatniej chwili przed upadkiem udało mu się złapać równowagę, ale nie oglądając się za siebie, przyspieszył tylko kroku i już prawie biegł w kierunku wyjścia.
„Oh, to linoleum musiało znowu się wybrzuszyć… Trzeba to naprawić do obchodu”.
Zaciekawiony, ruszył w stronę cielistej górki na progu sali nr 34.

Małgorzata Domurat

– czytam bez przerwy od zawsze, piszę z przerwami od kiedyś. Balansuję na granicy wolności i niewoli, by w wolnym czasie móc zajmować się ruchem, chodzeniem po krzakach i nudzeniem się. Publikowałam w zakład.magazyn, Ypsilon, Sila-Paka Runga, ruchomych tekstach, Suburbii, byłam dwukrotnie uczestniczką Pracowni przed
debiutem prozą na 29. i 30 edycji festiwalu TransPort Literacki.

Angelika Harat – krakowska ilustratorka z Warszawy. Poszukiwaczka piękna i propagatorka malowania brzydko. Instagram: angelikaharat