
Karolina Ludwikowska – opowiadanie
Mają wyglądać jak żywe.
Tak Adam powiedział podczas naszego pierwszego briefingu, zaraz po tym, jak na dużym ekranie wyświetlił się ostatni slajd prezentacji, rolety zaczęły się podnosić, a do sali wpadło ostre słońce.
Jak żywe.
Po tych słowach zapanowała dziwna cisza. Widziałam, że Paula, która stała pod ścianą, posłusznie kiwnęła głową, ale w tym samym czasie jej policzek przeszył dziwny tik, jakby pod skórą coś próbowało wykopać się na powierzchnię. Reszta z nas po prostu siedziała z delikatnym uśmiechem na twarzach i wstrzymanym oddechem.
Nagle Adam zamknął laptopa i odchylił się do tyłu, śnieżnobiała polówka delikatnie podjechała w górę. Potarł twarz – przystojną, zarumienioną, dobrze nawodnioną elektrolitami – a potem cicho westchnął. Niepokojąco intymny dźwięk, który nie pasował ani do miejsca, ani do godziny, ani do Adama. Powoli przeczesał jasne włosy, popatrzył na nas w zamyśleniu. A potem zaczął się śmiać. Po kilku sekundach niepewności przyłączyliśmy się do niego, salę konferencyjną wypełnił delikatny szum chichotu, coś na kształt cichej klimatyzacji.
Odetchnęliśmy z ulgą. Przecież wszyscy dobrze wiedzieliśmy, że chodzi właśnie o to, żeby nie wyglądały jak żywe.
Pamiętam, że kiedy dostaliśmy maila z oficjalną decyzją zarządu, wszyscy się ucieszyliśmy. Wszyscy, oprócz fotografów i stylistek. W każdym razie my – zwykli ludzie z produkcji – byliśmy bardzo szczęśliwi. Mieliśmy ich już dość – były spóźnialskie, roszczeniowe, wiecznie niezadowolone. Wkurwiająco pewne siebie. Ładne, za ładne. Szczególnie nienawidziliśmy Loli, blondynki z falowanymi włosami, która najpierw zaczęła u nas, potem pojawiła się też u konkurencji, a potem u konkurencji, czyli w zasadzie wszędzie. Jej delikatna twarz obserwowała mnie z billboardów w metrze i na przystankach. Wiosną pojawiała się w satynowych apaszkach, latem – w krótkich sukienkach, jesienią – w szerokich marynarkach, a zimą, dla odmiany, zupełnie nago, owinięta czerwoną wstążką jak prezent. Niezależnie od stroju zawsze miała tę samą, lekko naburmuszoną minę. Jej znak rozpoznawczy. Podczas jednej z sesji poprosiłam ją o uśmiech, ale odmówiła. „Nie uśmiecham się” – powiedziała po prostu, a ja poczułam, że żadne błagania ani przekupstwa nie pomogą.
Lola po prostu postanowiła być piękną, gradową chmurą.
Zastanawiałam się, jaką minę miała, kiedy zadzwonił do niej Adam, żeby przekazać najnowsze wieści. Chociaż na pewno nie zrobił tego Adam, zapewne wyręczył się kimś z działu HR albo komunikacji. Może jakiś junior napisał maila. Może jakiś stażysta wygenerował kilka zachowawczych linijek. Wyślij, enter.
A może w sumie nikt jej nie powiadomił, tylko kiedy weszła na swój kalendarz w telefonie, nagle zobaczyła, jak kolejne sesje znikają z kolorowych kolumn. Madryt, cancelled. Rzym, cancelled. Nowy Jork – cancelled, cancelled, cancelled.
Wyobraziłam sobie, jak mimowolnie zaczyna obgryzać skórkę przy wypielęgnowanym paznokciu, jak pomiędzy wyregulowanymi brwiami wyrasta jej pionowa zmarszczka, a ona nawet nie stara się jej rozmasować, tylko pozwala, żeby przedzieliła jej czoło na pół. Jak w końcu blokuje telefon, a potem wgapia się w czarny, błyszczący ekran i widzi tam siebie – dziwnie wykrzywioną, potworną, niepotrzebną.
Nie było mi jej żal. Czułam satysfakcję, że jej kariera właśnie się skończyła.
I że moja za to nabiera tempa.
Na następne spotkanie miałam przygotować kilkanaście referencji. Wytyczne, które dostałam w mailu od Adama, były bardzo ogólne. Kobieta między dwudziestką a trzydziestką, typ urody: Europa Centralna, rozmiar S. W zasadzie bardziej dziewczyna niż kobieta: smukła, rumiana, lekka jak pianka Marshmallow. Wszystko to już zresztą wiedziałam nawet bez wytycznych – takie po prostu były nasze modelki. Ostatnio eksperymentowaliśmy z czymś, co w wewnętrznej komunikacji określane było jako mniej szablonowy typ urody, ale zazwyczaj oznaczało to co najwyżej diastemę między zębami albo dwa dodatkowe kilogramy.
Dobrze się przygotowałam. Wydrukowałam w kolorze najnowsze kampanie reklamowe naszej konkurencji, znalazłam badania dotyczące najbardziej pożądanych typów urody. Wszystko ponumerowane, pospinane, w śliskich, plastikowych koszulkach.
Adam udawał, że ogląda materiały, które położyłam mu na biurku. Za szybko i zbyt wylewnie pogratulował mi świetnej roboty. Widziałam jednak, że jego myśli krążą gdzieś indziej.
– Niech to będzie taka Lola – powiedział w końcu. – Tylko bardziej.
Czekałam na dalszy ciąg zdania, ale nie nastąpił.
– Bardziej jaka? – zapytałam w końcu.
– Po prostu bardziej – odpowiedział.
Pokiwałam głową, poskładałam rozrzucone na blacie zdjęcia, podziękowałam mu za spotkanie.
– Lola, tylko bardziej – powtórzyłam bezmyślnie, jak pracownik McDonalda, który odbiera zamówienie, a dopiero po chwili orientuje się, że takiego dania nie ma w menu.
Biuro Leo przypominało ciemny, ciepły grobowiec. Jedynym źródłem światła był duży monitor, na którym generowały się kolejne wersje Loli. Albo w zasadzie kogoś, kto w poprzednim życiu był Lolą. Wgraliśmy kilkaset jej zdjęć, do których mieliśmy prawa – w różnych pozach, w różnym świetle, a potem uzupełniliśmy je wizerunkami innych kobiet. Wszystko to przypominało rozcieńczanie soku. Nowa Lola była brunetką o krótszych, chociaż wciąż falowanych włosach, gładszym czole i bardziej wyrazistych kościach policzkowych. Odjęliśmy jej piegi, zmieniliśmy kształt oczu na jeszcze bardziej migdałowy, powiększyliśmy wcięcie w talii. Teraz miała w sobie coś z wyniosłego zwierzęcia, jakiegoś konia albo setera irlandzkiego. W każdym razie czegoś rasowego, szlachetnego. Leo musnął suwak na konsoli, a Lola posłusznie urosła. Jeszcze jedno dotknięcie klawiatury, a jej obojczyki stały się bardziej wyraźne, dwa ostre miecze ukryte pod skórą.
Zafascynowani patrzyliśmy na monstrum, które stworzyliśmy.
– Musimy ją jakoś nazwać – usłyszałam głos Leo.
Jeszcze raz przyjrzałam się kobiecie na ekranie. Czułam się jak rodzic, który wpatruje się w twarz noworodka, próbując przewidzieć jego rysy za kilkanaście lat. Tyle że ja wiedziałam, że nowa Lola już nigdy się nie zmieni. Na zawsze pozostanie taka, jak teraz.
– Może coś krótkiego – gadał Leo. – Ava, Mia, wiesz, coś cool, coś międzynarodowego.
Pokręciłam głową.
– Pamela – powiedziałam powoli. Leo popatrzył na mnie, jakby nie zrozumiał, ale w kilka sekund później jego twarz rozjaśnił uśmiech. Zaczął rechotać. To imię tak bardzo nie pasowało do Loli – naszej pięknej, eleganckiej Loli – że musiało zostać.
Już prawie kończyliśmy, kiedy Leo zaczął bawić się z temperaturą skóry. W skupieniu wystawił koniuszek języka, wzrok utkwił w jednym punkcie. Nie słyszał, co do niego mówię.
– Szukam takiego złotego odcienia – zaczął nagle tłumaczyć. – Wiesz, takiego, jaki ma skóra po tygodniu wakacji nad morzem, dokładnie w tym momencie, kiedy wracasz z plaży do hotelu, a twoja dziewczyna ściąga lekko mokry strój kąpielowy i rzuca go na podłogę, i dopiero wtedy widać, jak bardzo się opaliła, a potem robi kilka kroków i kładzie się na łóżku, a przez okno wpada takie popołudniowe słońce…
Potem przerwał. Odchrząknął. Cofnął palec z suwaka.
– W zasadzie teraz chyba jest już okej – powiedział ciszej.
Pokiwałam głową.
Nowa Lola, tak jak prawdziwa Lola, dobrze wyglądała we wszystkich ubraniach naszej marki. Tyle że udało się bez żadnych przymiarek, bez żadnych awantur.. Bez przerw na sikanie, kawę i papierosa. W parę godzin wyprodukowaliśmy tyle treści, ile podczas kilku sesji. Nie kilkunastoosobowa ekipa, nasza dwójka. Zaoszczędziliśmy tysiące euro, setki tysięcy sekund. Wygraliśmy. Nie wiem z kim, ale wygraliśmy.
– Jakby wciąż ona, tylko lepsza – mruknął Leo z podziwem, zanim zgasił ekran.
Kilkanaście dni później, jak co rano, wsiadłam do metra. Oblało mnie zielonkawe, akwaryjne światło i już miałam zamknąć oczy, kiedy nagle na billboardzie dostrzegłam kogoś znajomego. Metro ruszyło, szybko odwróciłam głowę i w ostatniej chwili zdążyłam jeszcze zobaczyć, jak ciemnowłosa, zielonooka, złotoskóra Lola po raz pierwszy się do mnie uśmiecha.
Karolina Ludwikowska – autorka serialu audio „Mimikra” z Vanessą Aleksander w roli głównej, zwyciężczyni 3. edycji konkursu Empik Go STORY. Absolwentka filmoznawstwa i dokumentalistyki. Tworzy scenariusze i powieści. Podróżuje zazwyczaj w jednym kierunku – na południe. Pisze, żeby przeżyć więcej niż jedno życie.