Logo Tlenu Literackiego

Występujący

w stanie wolnym

w powietrzu

Ilustracja do tekstu
Ilustracja: Agata Siek

Karolina Ćwiek-Rogalska – opowiadanie

Talerzyk

Rodowód Janiny, córki Heleny, córki Małgorzaty. Małgorzata była matką Heleny, Helena matką Janiny. Janina matką Teresy i jej sióstr. Teresa zaś była matką Anny, która nałożyła ciasto na talerz i zaniosła je sąsiadce. Anna była matką Ingi i Pauliny. Paulina miała dobre stopnie, a Inga nie chodziła jeszcze nawet do przedszkola. Każda z nich wzięła jeden kawałek ciasta z talerzyka i poszła bawić się na dworze. Siostrami Teresy były Matylda, Rozalia i Helena młodsza, która wtedy, biorąc kolejny kawałek ciasta z talerza, nie była już przez nikogo nazywana Heleną młodszą, bo nikt prawie nie pamiętał o poprzedniej Helenie, tej starszej. Matylda była matką Pawła i Piotra, ale że wyprowadziła się na Śląsk, a pociągi PKP wiecznie się spóźniają, nie zdążyła nawet na ostatni kawałek ciasta i obraziła się na Teresę i wszystkie swoje młodsze siostry. Rozalia nie była niczyją matką, ale miała kota, który był biały albo czarny i który wskoczył na blat kuchenny i zjadł wszystkie okruszki. Także kiedy do mieszkania weszła wreszcie Matylda, nie było w nim nawet śladu po cieście. Helena młodsza również nie była niczyją matką, ale pięknie śpiewała i wszyscy mówili do niej „ciociu” dlatego, że chcieli, a nie dlatego, że wiązały ich ze sobą więzy krwi. To Helena młodsza upiekła ciasto, które Anna, córka Teresy, nałożyła na talerzyk i zaniosła sąsiadce.

Tak więc w całości od Małgorzaty do Ingi i Pauliny jest sześć pokoleń. Janina umarła jako trzecia, chociaż nikt już nie pamiętał Małgorzaty, która umarła jako pierwsza, a tylko Paweł czasami wspominał Helenę starszą, która umarła jako druga, a z którą kiedyś jechał ze Śląska pociągiem i która szczypała go, żeby był grzeczny. Nikt nie pamiętał też o wielu innych kobietach, które umarły przed Janiną albo po niej i nikt ich pamiętać nie mógł oprócz Jana, męża Janiny, ale Jan tylko cicho mruczał i nie wiadomo było, czy pamięta którąś z nich tak naprawdę, czy zmyśla, może oprócz Emmy, która także umarła, ale nie wiadomo, kiedy ani gdzie. Janina umarła po Małgorzacie i po Helenie starszej i na stypę po niej Helena młodsza upiekła ciasto, którego okruszki zjadł kot Rozalii i które nałożyła na talerzyk Anna, żeby zanieść je sąsiadce. Sąsiadka pożyczyła na stypę krzesła, chociaż podobno nie pożycza się krzeseł na stypę, dlatego należało zanieść jej ciasto, nawet pomimo tego, że wtedy spóźniona Matylda ze Śląska musiała obejść się smakiem.

Ciasto było biszkoptem z galaretką i truskawkami, a talerzyk był biały i miał zieloną obwódkę. Na środku talerzyka namalowano truskawkę. Należy jeszcze dodać, że był to inny talerzyk niż ten, z którego kot Rozalii zjadł okruszki.

Tutaj zaczyna się historia o talerzyku, na którym namalowana była truskawka i na który Anna, córka Teresy, nałożyła kawałek ciasta, żeby zanieść je sąsiadce. Bo to jest historia o talerzyku, dlatego że talerzyki trwają dłużej niż ludzie, którzy umierają jako pierwsi, drudzy albo trzeci. Na człowieku również nie da się namalować truskawki. A jeśli się da, wszyscy pytają go, a jak będziesz, człowieku, wyglądał z tą truskawką na starość.

Kiedy umarła Małgorzata, której nikt nie pamiętał, talerzyk leżał w kredensie Birgit, która była matką Soni, Katariny i Hermanna, których również nikt nie pamiętał, nawet Jan. Kredens Birgit był solidną konstrukcją z dębiny bez jednego gwoździa, a stał pod ścianą, na której wisiał oleodruk, na którym Pan Jezus podawał hebel świętemu Józefowi. Ani Birgit, ani Sonia, ani Katarina, a już na pewno nie Hermann, który po wyjeździe stracił wiarę i chodził nawet na procesy w roku sześćdziesiątym ósmym i krzyczał, że nazizm należy rozliczyć, nie wiedzieli, skąd w ich domu wziął się ten oleodruk. Ale taka była kolej rzeczy, bo o rzeczach można zapomnieć tak samo, jak o ludziach, nawet jeśli trwają dłużej i namalowana jest na nich truskawka albo Pan Jezus podający hebel świętemu Józefowi. Małgorzata zatem umarła, a Birgit żyła, bo miała umrzeć dużo później i co jakiś czas wyjmowała talerzyk z kredensu razem z jego talerzykowymi braćmi, i kładła na nich ciasto, i wołała przez okno na Sonię, Katarinę i Hermanna, zwłaszcza na Hermanna, bo kiedy miał trzy latka, zachorował na szkarlatynę, która uszkodziła mu słuch i od tej pory słabo słyszał, żeby przychodzili do domu, bo jest już ciasto.

Ten słaby słuch Hermanna. Może to dlatego na jednej z demonstracji dał się potrącić wozowi strażackiemu, chociaż wszyscy tak bardzo się dziwili, że można nie usłyszeć wozu strażackiego, i spędził pół roku w szpitalu w gipsie, gdzie poznał Lotte, i został ojcem Matthiasa i Petry, którzy przyjechali kiedyś do miejsca, w którym umarła Janina, sprawdzić, czy w dębowym kredensie stoi jeszcze talerzyk. Ale nie było tam już kredensu, a historia talerzyka była bardzo zawikłana, tak samo jak historia ich babki i ich ojca, który słabo słyszał i dał się potrącić przez wóz strażacki, i właściwie tylko dlatego został ich ojcem.

Ale nie uprzedzajmy faktów.

Birgit wołała więc Sonię, Katarinę i Hermanna, przede wszystkim Hermanna, bo chłopcy muszą rosnąć wysocy i duzi, na ciasto, wyłożone na talerzykach, z których każdy miał namalowaną na samym środku truskawkę jak wydłużoną kroplę krwi. I kiedy umarł sąsiad, stary Gunther, Birgit nałożyła kawałek ciasta na talerzyk i zaniosła go do Lotte – chociaż to nie była ta sama Lotte, która pracowała w latach sześćdziesiątych w szpitalu w Dortmundzie i została synową Birgit – bo przecież tak robią sąsiedzi i od tego ma się talerzyki z namalowanymi na nich truskawkami. Lotte bardzo płakała, bo nie wiedziała, co będzie z nią i z całym gospodarstwem i jadła ciasto, płacząc nad talerzykiem, aż łzy zbierały się i spadały po pochyłości w dół, ściekając aż do samej centralnie położonej truskawki. Sąsiedzi kiwali głowami, bo bardzo im było żal Lotte i całego gospodarstwa, z którym nie wiadomo było, co będzie, bo sami nie wiedzieli, że za dwa lata nikogo z nich tu już nie będzie i nie będzie także wiadomo, co z ich gospodarstwami i że skoro Pan Jezus powiedział, żeby nie płakać nad nim, ale płakać raczej nad sobą i nad swoimi dziećmi, to trzeba było słuchać. Lotte zaś jadła i płakała, dopóki nie weszła Emma, córka starego Otta, która lubiła wiedzieć wszystko o wszystkich i która zabrała talerzyk do zmywania, a potem jakoś przez nieuwagę wzięła go ze sobą do domu, więc talerzyk nie został ani w domu Lotte, ani w domu Birgit, a wszyscy jego bracia, którzy zostali w domu Birgit, stłukli się pewnej nocy, kiedy w pokoju z dębowym kredensem tańczyło dwóch żołnierzy i tłukło kolbami w szybki kredensu, i karmiło Sonię, Katrinę i Hermanna, przede wszystkim Hermanna, bo chłopcy muszą rosnąć duzi i wysocy, cukierkami i wołowiną z puszki. I nikomu nic się nie stało, bo Birgit siedziała w piwnicy na worku z ziemniakami, a Hermann jadł cukierki, a Sonia i Katarina przyglądały się, jak tłuką się szybki w kredensie, o czym później zapomniały i kazały dzieciom Hermana jechać i sprawdzić, czy kredens dalej stoi, ale talerzyki zostały stłuczone i ocalał tylko ten jeden, który Emma wzięła przez nieuwagę, a może specjalnie, bo lubiła wiedzieć wszystko o wszystkich, i zaniosła ze sobą do ostatniego domu we wsi, w którym mieszkała i do którego nikt nie przychodził, odkąd stary Otto wziął i umarł, i nikt nie upiekł ciasta na stypę po nim, bo nie było żadnej stypy, bo do domu na uboczu i tak nikt by nie przyszedł, nawet na stypę.

Jan nie wiedział, że do domu na końcu wsi się nie chodzi, spodobały mu się lipy rosnące przed gankiem i pole za domem było blisko, i wyglądało na żyzne, więc kiedy przyszedł jako pierwszy, wziął właśnie i wszedł do tego domu, i tam został, chociaż w środku była jeszcze Emma. Głupi jakiś jesteś, mówili mu inni, którzy przyszli potem i zajęli pozostałe domy, także dom Birgit, w którym nie było już Birgit, ale na podłodze walało się dużo tłuczonego szkła, i gdzie zamieszkał z rodziną doktor Jakub. Jan nie lubił Emmy, która zachowywała się dziwnie, nie piekła ciast, a wszystkie talerze miała nie od kompletu, i odetchnął z ulgą, kiedy przyszło zarządzenie, żeby załadować Emmę na wóz i zawieźć na stację, skąd miała odjechać nie wiadomo dokąd. Emma nawet nie płakała, spakowała wszystko, co miała pod ręką i posłusznie wsiadła na wóz za Janem, który powoził i kiedy jechali między kasztanami, które rosną do dzisiaj i obramowują drogę, która nie jest już brukowana, ale wyasfaltowana, Emma powiedziała „Weißt du was, Jan? Ich habe dir einen Teller hinterlassen”. Ale Jan albo nie usłyszał, albo myślami był już dużo dalej w czasie, w którym w domu na uboczu nie było już Emmy, więc Emma musiała powtórzyć swoje „weißt du” aż dwa razy i jeszcze dodać „ich habe ihn im Kofferraum hinter dem Haus begraben”, żeby Jan w końcu odwrócił się do niej, popatrzył i zanim splunął w bok między kasztany mruknął, że usłyszał. Spluwał nie ze wstrętu, bo Emma nie była wstrętna, była tylko dziwna i zabierała cudze talerzyki, bo lubiła wszystko o wszystkich wiedzieć, a teraz nie wiedziała nawet, co z nią samą będzie, więc splunął i mruknął i Emma uznała, że Jan już wie, że zakopany w kufrze za domem leży talerzyk, którego bracia leżeli wytłuczeni na podłodze w domu Birgit, w którym nie było już ani Birgit, ani Sonii, ani Katriny, ani Hermanna, ale był doktor Jakub z rodziną. Ten talerzyk, z którego Lotte jadła ciasto po śmierci starego Gunthera i płakała.

Lotte tam akurat została, na cmentarzyku w polu, bo w jej domu nie było piwnicy ani worka z ziemniakami, na którym mogłaby usiąść, a kiedy jej grób zarósł trawą wyższą niż mogiłka, zakwitły na nim poziomki, jak malutkie okrągłe kropelki krwi. Którejś nocy więc Lotte wystawiła przez szparę w zapadniętej mogiłce rękę i machała nią długo, długo, żeby sprawdzić, czy ktokolwiek przyjdzie i każe jej ją schować, ale nikt nie przyszedł, bo na cmentarzyk w polu nikt nie przychodził już od dawna i niczego Lotte nie kazał, więc znudziła się, schowała rękę i dalej była martwa i bardzo nieżywa, i tak już zostało prawie do końca.

Ale nie uprzedzajmy faktów.

A Jan wrócił ze stacji, z której Emma odjechała nie wiadomo dokąd, żeby wysyłać mu od czasu do czasu pocztówki i pytać „Weißt du was, Jan? Ich habe dir einen Teller hinterlassen. Hast du es schon gefunden?”, a na pocztówkach były miasta, których Jan nigdy nie widział i nigdy miał nie zobaczyć, i żadne z nich nie wyglądało ani trochę jak Tarnów albo jak Warka, które odwiedził, ani jak Nasielsk, gdzie kiedyś kupił prosiaka, ani nawet jak Warszawa, którą widział raz z okna pociągu. I tylko listonosz śmiał się z Jana, kiedy podawał mu przez płot kolejną pocztówkę z tym ciągłym Emminym „Weißt du was, Jan?”, więc którejś nocy Jan wziął szpadel, wziął latarkę i poszedł do ogrodu za domem, i kopał całą noc, ale nic nie znalazł i następnego dnia musiał jechać na giełdę ogrodniczą i kupić wiele sadzonek i drzewek, żeby powsadzać je w wykopane dziury, i dlatego teraz za domem na końcu wsi jest taki piękny sad, ale talerzyka nie znalazł, nie znalazł też kufra, więc kiedy po raz kolejny przyszedł do niego listonosz i podał Janowi kartkę pocztową, na której dużym okrągłym pismem Emmy napisane było „Weißt du was, Jan?”, tuszem zielonym jak obwódka talerzyka, Jan ściągnął z głowy czapkę, rzucił ją na ziemię i podeptał, bardzo głośno krzycząc.

W tym momencie usłyszała go Lotte i zaczęła się zastanawiać, czy to ktoś idzie, by powiedzieć jej, by schowała rękę, ale nie, więc jeszcze trochę trzymała ją nad mogiłką i była przez chwilę jakby mniej martwa, ale to trwało tylko chwilę i szybko się skończyło.

I kiedy Jan deptał czapkę, drogą od strony stacji nadeszła Janina, córka Heleny, córki Małgorzaty, ta sama, która miała umrzeć jako trzecia, a w każdym razie umrzeć w tym samym czasie, w którym gdzieś umierały inne kobiety, Birgit, i Emma, i ciągnęła za sobą kufer na kółkach, wzięty nie wiadomo skąd, i niosła w drugiej ręce tekturową walizkę, i było jej bardzo ciężko, spociła się i była zła, i pomyślała, że to jakiś idiota tak krzyczy i depcze czapkę, stojąc przed listonoszem za drugą stroną płotu, a za sobą ma rozkopane całe podwórze i krzywo powsadzane w te dziury drzewka. A Jan, kiedy zobaczył Janinę, przestał skakać nad czapką, obejrzał się i zobaczył swoje rozkopane podwórko, i swój sad, który był tak naprawdę uzupełnieniem dziur w ziemi, i wydało mu się, że to nie Janina, ale Emma wraca od strony stacji, więc może wreszcie się dowie tego, czego miałby się dowiedzieć. Zatrzymał więc Janinę, pomógł jej ciągnąć kufer, a w końcu się z nią ożenił i kiedy wychodzili rano za dom, każde z garnuszkiem białej kawy w ręku, i patrzyli, jak rosną kosztele, antonówki i grafsztynki, Jan zastanawiał się czasem, czy gdzieś tam jednak leży w ziemi kufer Emmy, a w środku jej talerzyk, ten, który był talerzykiem Lotte, który był talerzykiem Birgit. I któregoś rana powiedział do Janiny, „wiesz co, Janino, podobno gdzieś w naszym sadzie jest zakopany kufer, a w tym kufrze jest talerzyk” i Janina popatrzyła na Jana, zaśmiała się cicho i postukała w czoło, i zapomniałaby o tym, ale któregoś z kolejnych poranków, kiedy pili białą kawę w sadzie za domem, Jan znowu powiedział „wiesz co, Janino” i tak powtarzał to co jakiś czas, aż do tego lata, w którym Rozalia złamała nogę i bardzo się nudziła, i bardzo cierpiała, bo złamanie było wielokrotne i bardzo paskudne, jak powiedział doktor Jakub, który mieszkał w starym domu Birgit, w którym nie było już ani Birgit, ani nawet kawałków szkła.

Żona doktora Jakuba zmiotła wszystkie kawałki szkła i porcelany, wszystkie kawałki braci-talerzyków, na których widać było jeszcze połamane truskawki, i wyrzuciła je na górkę śmieci w rogu podwórka, a dzieci doktora i doktorowej bawiły się nimi, udając, że mają cały komplet porcelany dla lalek, a kiedy im się znudziła zabawa w rogu podwórka i kiedy przegonił je stamtąd kogut doktora Jakuba, który miał piękne korale, ale był bardzo złośliwy i dziobał dzieci doktora Jakuba, kiedy chciały się bawić swoimi porcelanowymi resztkami i swoimi wyobrażonymi porcelanowymi serwisami, i kiedy oglądały pod światło popękane truskawki, więc wzięły wszystkie resztki i zaniosły w spokojne miejsce. To był pierwszy raz, kiedy ktoś przyszedł na cmentarzyk w środku pola, ale mogiłka Lotte była już bardzo zarośnięta, dzieci doktora Jakuba zjadły więc poziomki, które na niej wyrosły, kładąc je wcześniej w sposób dystyngowany na resztkach porcelany, celując w kawałki namalowanej truskawki, a Lotte ani myślała wystawiać znowu rękę z mogiłki, bo była akurat wtedy bardzo martwa. Potem dzieci doktora Jakuba wróciły do domu, każde z nich skończyło studia, a syn kupił nawet stadninę koni, i żadne z nich nie pamiętało, jak jadły martwe poziomki z potłuczonych talerzykowych braci, i że jeden palec Lotte wystawał trochę ponad ziemią, ale wcale się nie ruszał i można go było pomylić z kapeluszem bardzo małego borowika. A poza tym, to by była wstrętna historia z dzieciństwa, które powinno być miłe i przypominające raczej o truskawkach i porcelanie, a nawet o bardzo wrednym kogucie w kącie podwórza niż o martwych kobietach pochowanych za wsią, choćby to była nawet Lotte.

Także kiedy Rozalia leżała w łóżku z połamaną nogą i trzeba ją było przekupywać lizakami, żeby nie płakała i jadła te lizaki, gryzła je, żeby nie myśleć o tym, jak ją boli, Janina postanowiła sprawdzić, czy faktycznie w sadzie za domem pod kosztelą albo grafsztynkiem jest zakopany kufer Emmy z talerzykiem w środku, żeby zapewnić cierpiącemu dziecku jakąś rozrywkę. Jan podniósł więc ostrożnie Rozalię i posadził w wiklinowym fotelu, i wyniósł do sadu, a kiedy ją niósł, wokoło biegały dwa koty, jeden biały, a drugi czarny, ale żaden z nich nie był tym kotem, który potem zjadł okruszki z ciasta, na które spóźniła się Matylda. Matylda była wtedy na praktykach w pegeerze, a Helena młodsza biegła za kotami i tak dotarli pod największy grafsztynek, pod którym Jan ustawił fotel, a Janina taborecik, na którym siadła i zaczęła obierać ziemniaki, bo może wielkie odkrycie miało się dzisiaj wydarzyć, a może nie, a trzeba było zjeść obiad tak, jak codziennie jadło się obiad, jak codziennie jadł tu ktoś obiad, najpierw stary Otto, potem Emma, potem Jan, a teraz także Janina i Rozalia, i Helena młodsza, a w niedziele także Matylda, kiedy wracała z praktyk. Toteż Janina obierała ziemniaki, Jan znowu zaczął kopać, a Rozalia przyglądała się, gryząc lizaki, Helena młodsza zaś biegała i chciała złapać kota, który był albo biały, albo czarny, i kiedy Jan wbił łopatę w ziemię, coś zabrzęczało i faktycznie w ziemi tkwił kufer, bardzo podobny do tego kufra, który ciągnęła ze stacji Janina, kiedy zobaczyła Jana po raz pierwszy, kiedy deptał czapkę, stojąc naprzeciwko listonosza, a sad za nim był tylko uzupełnieniem luk, tak jak kratki krzyżówki wypełnione literami przez kogoś, kto nie miał okazji wiele w życiu napisać. I Janowi wydało się, że to nie szpadel brzęknął o metalowe okucia kufra, ale że Emma zaśmiała się cicho i tym swoim głosem powiedziała znowu jak wtedy „Weißt du was, Jan?”, a Jan odmruknął cicho, że „Ja, ich habe ihn gefunden” i zrobił błąd gramatyczny, bo tak naprawdę to nie mówił po niemiecku, tylko przekładał sobie zawsze cicho w głowie jeden język na drugi i może tak naprawdę to dlatego nie znosił Emmy, a nie dlatego, że lubiła wszystko o wszystkich wiedzieć i zostawiła mu talerzyk z zieloną obwódką.

I Emma również umarła, ale nie wiadomo, kiedy i w jakiej kolejności, i czy Janina umarła przed nią, czy później, ani gdzie tak właściwie umarła Emma. Lotte miała więc chociaż tyle szczęścia, że wiadomo było, gdzie jest jej grób i że rosły na nim poziomki.

Odkąd Jan wykopał talerzyk, Rozalia chciała jeść z niego wszystkie posiłki, tylko z tego talerzyka, więc Janina układała na nim lizaki do gryzienia, rozsmarowywała budyń i kaszę mannę, kładła na kupkę ziemniaki, kotlety i surówki, a kiedy noga Rozalii wreszcie się zrosła, talerzyk pozostał ulubionym talerzykiem Rozalii i jadła z niego, dopóki nie wyjechała do technikum i dopóki Janina nie uznała, że takie talerzyki wyszły już z mody, i nie schowała go na samo dno szafki, bo od teraz w domu Janiny i Jana jadło się z przezroczystych, ciemnych duralexów, które nigdy się nie tłukły. Którejś nocy biały albo czarny kot przywlókł do domu dwa kocięta i Janina przypomniała sobie o talerzyku i nalała na niego mleka i wkruszyła do niego twaróg, i przez jakiś czas z talerzyka jadły koty, jeden wyrósł na kota białego, a drugi na czarnego, a kiedy czarny kot dorósł, przyniósł w pyszczku kolejnego kota i to był właśnie ten kot, który zjadł wszystkie okruszki z ciasta na stypie Janiny.

Rozalia miała zajmować się ojcem po śmierci Janiny, bo nie miała swoich córek, a Helena młodsza nie nadawała się do gospodarstwa, bo od wielu lat mieszkała w mieście, a poza tym pięknie śpiewała i szkoda jej było na wieś i do mrukliwego ojca, który nie lubił żadnych głośnych dźwięków i którego irytował tembr głosu najmłodszej córki. I kiedy w końcu do domu weszła spóźniona na pogrzeb i na stypę Matylda, zła i spocona jak jej matka wiele lat temu, matka, która teraz była nieżywa prawie tak samo jak Lotte, o której nikt już nie wiedział ani nie pamiętał, i zobaczyła, że nie ma już ani kawałka ciasta, talerzyka też już nie było w domu, bo Anna wzięła go do sąsiadki, która pożyczyła krzesła. Talerzyk był nadal biały z zieloną obwódką i truskawką na środku, i ciasto z niego smakowało sąsiadce tak samo, jak z każdego innego talerzyka, bo nie wiedziała, że to ten sam talerzyk, który należał kiedyś do Birgit i do Lotte, i do Emmy, i do Janiny, i leżał bardzo długo w kufrze pod grafsztynkiem, i którego nie stłukli dwaj tańczący zimową nocą żołnierze, kiedy Birgit siedziała na worku z ziemniakami w piwnicy, w domu, w którym od dawna mieszkali już doktorstwo Jakubowie, i ani Sonia, ani Katarina, ani nawet Hermann, zwłaszcza Hermann, który na starość ogłuchł niemal zupełnie, nie poznaliby tego domu, bo został obłożony barankiem, a drzwi wejściowe i dwa okna zamurowano, a front podzielony na dwie części był zielono-fioletowy.

I kiedy sąsiadka zjadła ciasto, umyła talerzyk i odstawiła na suszarkę, żeby odkapał, ktoś zadzwonił do jej drzwi, i nie był to ani listonosz z kartką pocztową, ani nawet Anna, która mogłaby przecież wrócić po talerzyk, ale córka sąsiadki i jej małe wnuczki, które postanowiły ją właśnie teraz odwiedzić, bez uprzedzenia, tak jak się to robiło kiedyś i o czym prawie nikt już nie pamiętał, i sąsiadka zaprowadziła je do pokoju, w którym było za mało krzeseł, bo te nadal były na stypie i siedzieli na nich Jan i Matylda, i Helena młodsza, i jej kot, który był biały albo czarny, i Piotr, i Paweł, i Anna. I tylko Inga i Paulina nie siedziały, bo bawiły się na dworze, więc wnuczki sąsiadki też wyszły na dwór i bawiły się z nimi, i nie wiadomo, która dziewczynka wpadła na pomysł, żeby pobawić się w dom, a że do tego potrzeba talerzyka, jedna z wnuczek cicho wbiegła do kuchni sąsiadki i zdjęła jeszcze wilgotny talerzyk z ociekarki, i spojrzała na niego pod słońce, i zobaczyła truskawkę, która wydawała się jak wielkie serduszko, wcale nie jak kropla krwi, i wyniosła go na podwórko. Inga i Paulina wiedziały, że spokojne miejsce do zabawy w dom jest gdzie indziej, więc zaprowadziły wnuczki sąsiadki w sam róg podwórka i tam nakładały babki z mokrego piasku na talerzyk, i częstowały się wzajemnie takim przysmakiem, i chwaliły bardzo kunszt kucharski koleżanek, i mlaskały głośno w odpowiedzi na mlaśnięcia błota wciąganego na talerzyk. A kot Heleny młodszej znudził się wreszcie siedzeniem na krześle pożyczonym od sąsiadki, bo był kotem i nie był ani biały, ani czarny, wyskoczył więc przez okno wprost na podwórze, na którym dziewczynki bawiły się w dom, ale nie chciał być częścią tej zabawy, zamiast tego chciał być panem życia i śmierci, więc zaczął polować na muchę albo na mysz, albo na wróbla, bo nawet kot Heleny młodszej bał się trochę kur, więc na kury na pewno nie. I kiedy dzieci bawiły się w jednym rogu, a kot polował wzdłuż płotu, spotkali się w końcu i wystraszone nagłym ruchem kota dziecko upuściło talerzyk, i babka z piasku i błota rozsypała się zupełnie, a talerzyk się nie stłukł, tylko stanął na sztorc i potoczył się przez dziurę w płocie, między szczeblami, polną drogą za ostatnim domem na samym końcu wsi, przez wysoką trawę, aż zatrzymał się z cichym stuknięciem, aż oparł się o zarośniętą mogiłkę Lotte. A Lotte ostatni raz obudziła się i wystawiła rękę z grobu, pomacała wokół i znalazła talerzyk, i przyciągnęła go do siebie, i położyła na piersi, gdzie kiedyś miała serce, a teraz miała truskawkę, która wydawała się bardzo duża, większa niż serce, i zacisnęła palce na talerzyku, i znowu była martwa i bardzo nieżywa.

Karolina Ćwiek-Rogalska – urodzona w roku 1988, antropolożka, etnografka i bohemistka, pracuje jako adiunktka w Instytucie Slawistyki PAN w Warszawie. Bada ludzi i archiwa w poszukiwaniu zmian, przemieszczeń i nieoczekiwanych następstw. Opublikowała książkę „Zapamiętane w krajobrazie” (Warszawa 2017), poświęconą historii jednej małej wioski, w której Czesi pozbyli się „swoich” Niemców. Pracuje nad nowym projektem o duchach na „Ziemiach Odzyskanych”. Publikowała także w „Kulturze Liberalnej”, „Małej Kulturze Współczesnej”, „Esensji” i „Drobiazgach”.

Agata Siek – Absolwentka Pracowni Multimedialnej Kreacji Artystycznej na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Jej prace związane są z procesem filozoficznych poszukiwań, odkrywania tożsamości i odnoszenia kruchości bytu do natury. Posługuje się zestawieniami intermedialnymi – łączy działania manualne z interaktywnymi, które finalnie kształtuje za pomocą technologii. Tworzy obrazy, ilustracje, wiersze, a także działa w obszarze wideo, performance i sztuki multimedialnej.