
Gosia Zagajewska – pięć wierszy
/strong>
W lewobrzeżnej części miasta
Szkoda, że nie widziałeś, jak sąsiad zapala papierosa:
plecy, do których nie chce się mówić.
Ja widziałam tylko plamy
czarne, mocne, arabica
na blatach
niczym ropa.
Widziałam wykwity
za soczystym ciałem
kontrabasu.
Popatrz: gnije pod nami
ziemia.
(Jej wilgotne wydechy jak balsam).
Zaplątani w warkocze pościeli
czekamy na szczury. Pies rozszczelnia
materiały. Nadmiar materii
spod nas powraca. W szczelinach
fetor i cisza.
Szkoda, że nie widziałeś
twarzy, które już do nas nie należą:
zliż agonię z kartonów książek,
zliż wrzątek z krawędzi izby,
zliż żywicę z krawędzi biodra.
Wystający brzuch może zniknąć już w czternaście dni
Muszę wyprowadzić z siebie
martwość: zalega w porach skór. Składam
jej ofiary, odprawiam ciche nabożeństwa.
Czasem w ogrodzie szukam ocalałych. (Jabłka
różnią się między sobą poziomem rozkładu,
nie potrafią wołać
o pomoc).
Poruszają się we mnie ciała trójwymiarowe, bezszelestne.
Potrzebuję pilnej dawki srebra
koloidalnego
dożylnie.
Potrzebuję pilnej dawki
smółki
pod język.
Węszę, wypatruję.
(Niektóre z nich nadgryzła ziemia, jakby
topniały od jej ciepła. Przekrwione, błotniste,
są tylko częścią rytuału).
Cześć oddaję w milczeniu.
Siedemdziesiąt dwie godziny to czas palenia się znicza w promocji
Nigdy nie przypuszczałaś, że nadejdą ciche westchnienia paproci.
Nigdy nie przypuszczałam, że złuszczać się będę tak płynnie.
Słuchamy płyt kompaktowych: stać nas tylko na dziurawe podłogi.
Skrycie marzymy o ciepłym rogu ulic,
o kołtunach w odpływie. Zamiast tego: szadź między zębami,
zmrożona deszczówka.
Nad ranem zapach zgnilizny jest najsilniejszy:
przecinać go można w poprzek tępym nożem.
Popatrz: oni biegną szlakiem brokatu, obcy im
zupełnie los paproci.
Na siódmym piętrze oddychamy innym powietrzem
Łap szczękościski: zostawiają
pieczęć na niedośnionych snach.
Łap powieki: poluzowały się
zawieszenia.
Dlaczego potrafisz patrzeć na spiętrzone
okna, martwe pomimo świateł? Na szybach skraplają się źrenice.
Płynne oddechy (roztwory o złuszczonej fakturze) nie mogą się ze sobą łączyć.
Chwytaj ostatnie kwanty światła przez lufciki w skroniach:
cienkie ścianki pozwalają nie zachłysnąć się chlorofilem.
Pamiętam:
te maszyny, co poprawiają jędrność, a zimą
wyglądają tak smutno.
Pamiętam:
wokół kaczki, za nimi pies
wskakuje do stawu.
Mąki, kasze, otręby, minuty
Przeżarły nas mole: rozmawiamy ze sobą dziurawi.
Czasem:
łatwo ulatują z nas słowa.
Czasem:
wyczesujemy je z siebie
jak mleczne płaty ciemieniuchy.
Ulewają się z nas płyny:
złoża toksyn, ale też dobre tłuszcze i limfa.
Pytam: kiedy umierają naskórki?
Ty na to: chyba w nocy,
kiedy jeże wychodzą na żer.
Minuty pachną ołowiem. Ty pachniesz ołowiem. Mówię:
nie drap kolejnych dziur.
Gnijmy bez obaw: nasze cienie są przecież biodegradowalne,
z ciał wykroją porcje rosołowe, reszta pójdzie na
kompost.
Gosia Zagajewska – ur. 1987 r. Poetka wyróżniona w 14. Połowie Biura Literackiego oraz XXV OKP im. Jacka Bierezina. Wokalistka improwizująca. Współtworzy zespoły: Szpety, Casting Lots, Warsaw Improvisers Orchestra, Word-Sound-Pool. Przez pewien czas związana z Teatrem Powszechnym i Strefą Wolnosłową. Studiowała literaturę francuską w Bordeaux, Brest i Rennes. Mieszka w Koninie.
Maria Horowska (ur. 1997) – studentka designu, zakochana w swoim mieście poznanianka. Wielbicielka zakamarków, winkli i fyrtli, szczególnie tych, w których pachnie świeżym pieczywem i niezwykłą kawą. Z pozoru spokojna i poukładana, jednakże w środku islandzki wulkan – uczuć, emocji, opinii i spostrzeżeń. W głowie zawsze zwój niekończących się pomysłów.