
Emilia Branecka-Ledwoń – opowiadanie
Pogorzelisko
Odkąd sięgam pamięcią, noszę w piersiach resztki spalonego domu. Opuszczone budowlane szczątki. Pogorzelisko. Część zapadła się już do środka, ale fragment sterczy jeszcze uporczywie, żałośnie prężąc niekompletne czarne, posrebrzane żebra. Przypomina to rozkładające się na pustyni zwierzę. Wokół leżą sterty zgliszczy spopielałych na proch.
Nawet nie mam pewności, czy to w ogóle był kiedyś dom. Nie pamiętam nic przed pogorzeliskiem. Jednak często wyobrażam sobie pożar. Nieposkromioną burzę, zawieruchę ognia, sztorm płomieni.
Czasami mam wrażenie, że zwęglona rudera jeszcze oddycha. Że ciężko sapie, charczy, dyszy z trudnością. Czasem coś tam w niej nawet zasyczy, zadymi się. Szybko przełykam wtedy ślinę. Ugaszone pogorzelisko zmienia się w czarne bajoro smoły, kleiste bagno, które, jeśli przystawić ucho, nadal jednak trochę jakby rzęzi. Kiedy wysycha, robi się zimno i pusto. Wiatr hula i roznosi zgliszcza na wszystkie strony. I wtedy znowu coś pod spodem zaczyna niemrawo szeleścić, trzaskać, wzniecone przenikającym je podmuchem.
Wszystko, co dociera z zewnątrz, zostaje przefiltrowane, przesączone przez tę zalegającą we mnie architektoniczną padlinę.
*
Przechodzę przez Plac Grzybowski. Udaję, że się spieszę. Żeby zsynchronizować się z miastem, koncentruję się na nieistniejącym celu. Daję się ponieść falom ułudy, równomiernym przypływom nadziei. Moje tętno zestraja się z pulsem ulic.
Nie pada, ale wszystko nabrzmiałe jest zimną wilgocią, która przenika ciała i budynki do szkieletów. Na schodach kościoła widzę nagromadzenie czerni. Pogrzeb. Żałobnicy zbici w ciasną gromadę wyglądają jak skupisko mszyc na łodydze. Drzewa też są dziś czarne. I miękkie. Ich bezlistne konary przypominają aksamitne poroże młodego zwierzęcia. Czuję w skroniach napór krążących w nich soków.
Przy przejściu dla pieszych jakaś postać mija mnie zawziętym krokiem wariata. Kątem oka dostrzegam, że to mężczyzna, którego już tu widywałam. Lubi przebieranki. Ma na sobie tylko cienkie, czarne rajstopy i czarny, popruty sweter. Coś mówi głośno do siebie i oczywiście bardzo się spieszy. Przyspieszam, żeby móc mu się przyjrzeć. Zauważam, że w ręku trzyma torbę pełną jabłek. Czuję ukłucie w piersiach. Żywy, płomienny kolor owoców kontrastuje z czernią, wyraźnie odcina się od zimnego tła. W ruchach mężczyzny dostrzegam teatralność. Spieszy się na pokaz. Patrzy na zegarek, którego nie ma i rozgląda się ze zniecierpliwieniem, jak rozdrażniona diwa. Zaczynam go śledzić. Jest kilka kroków przede mną. Trudno za nim nadążyć. Szybko przebiera zgrabnymi nogami, krocząc jak po wybiegu. Przecież nie ma tu żadnej widowni. Jestem tylko ja. Więc po co ten one man show? O co mu chodzi? Czy wie coś o pożarze? O domu? Mam tyle pytań. Ogarnia mnie wrażenie, że wszystko pozbawione jest treści, istnieje tylko forma. Ten człowiek jest czystą formą, zbitkiem formy. To by wiele wyjaśniało. Nadal maszeruje przede mną krokiem Carrie Bradshaw. Nie przyspiesza kroku, ale jest coraz dalej. Zaczynam go gonić. Biegnę szybciej i szybciej. W końcu mknę, nie czując wysiłku. Cząsteczki powietrza haratają mi twarz. Widzę go nadal przed sobą. I ten wyraźny akcent płomiennej czerwieni. Nie mogę pod żadnym pozorem spuścić wzroku z tych jabłek. W pewnym momencie torebka nie wytrzymuje ciężaru i pęka. Jabłka rozpryskują się na wszystkie strony, jak iskry. Coś ostro piecze mnie pod mostkiem. Czas wyhamowuje. Jabłka z głuchym dźwiękiem uderzają o chodnik, rozsypują się i toczą na wszystkie strony w zwolnionym tempie. Nie mogę ogarnąć ich wzrokiem. Czuję jak mały płomyk panoszy się na zgliszczach, tańczy na pogorzelisku. Zbieram w wyschniętym gardle resztki lodowatej śliny i z trudem przełykam ją. Postać w swetrze znika. Stoję nadal przed przejściem. Zaczęło padać. Miasto pustoszeje.
Emilia Branecka-Ledwoń Emilia Branecka-Ledwoń – ukończyła podyplomowe studia Szkoła Mistrzów. Studia technik pisarskich i prezentacji tekstu na Uniwersytecie Warszawskim. Wcześniej studia na Wydziale Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Otrzymała wyróżnienie w III Ogólnopolskim Konkursie Literackim na Opowiadanie im. Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Publikowała opowiadania w czasopismach literackich „Studium” oraz „Nowa Okolica Poetów”.
Aleksandra Lewandowska-Ferenc (redakcja)