Logo Tlenu Literackiego

Występujący

w stanie wolnym

w powietrzu

Anastazja Żak-Świerczek – esej

HOMO ACROBATICUS

Wydaje się, że nowe koncepcje formy artystycznej wyodrębniają podmiot poddany wielu wpływom, podmiot doświadczający, żyjący i zmieniający się. Nie chodzi jednak o zupełną płynność, ale, jak pisze Catherine Malabou, o plastyczność – destrukcyjną plastyczność – czyli zdolność przybierania pewnych kształtów, która jednak jest ograniczona  i nie daje możliwości późniejszego całkowitego powrotu do stanu sprzed zmiany[1]. Jane Bennet słusznie wskazuje na nieustanny wpływ i wypływ (influx and eflux) jako naturalne i konstytutywne dla podmiotu czynniki[2]. Podmiot ten w konsekwencji przestaje jawić się jako indywiduum – niepodzielne, jednostkowe, świadomie wybierające i przyjmujące lub wypuszczające treść (w bardzo szerokim znaczeniu) –w zamian zaczyna ujawniać się  jego dywidualność, ciągłe bycie w relacji z czymś/kimś, funkcjonowanie w kontekście, a nie w pustce. Po fazie konstruowania jednostkowego Ja przychodzi czas na zwrócenie się ku podmiotowi poddawanemu ciągłym wpływom.

Wspinam się po szarfie na wysokość dziesięciu metrów, trzymam mocno materiał, obracam się głową w dół, chwytam szarfę kolanem i owijam się ciężką tkaniną. Zahaczam wysoko stopą o naprężony materiał, układam ciało, napinam mięśnie, spinam przede wszystkim brzuch i doprostowuję nogi. Stopę odrywam od szarfy i spadam. Figura ta nazywa się  podwójna gwiazda. Staram się mieć ciągle otwarte oczy. Na koniec lotu wyginam się w kręgosłupie, ręce wyrzucam nad głowę i przyjmuję estetyczną pozę. Wyplątuję się z zaciskającego się na moim tułowiu materiału. Dyszę i jestem szczęśliwa. Po powrocie do domu liczę zdobyte siniaki i otarcia. Na drugi dzień sprawdzam, gdzie mam zakwasy. Najbardziej lubię, gdy pojawiają się w nietypowych miejscach, chowają się między żebrami, pod mostkiem…

Człowiek-akrobata, przeżywający momenty totalnego szczęścia, będący tylko w chwili obecnej, poza czasem, przekraczający samego siebie… Mimo że wiąże się to (niejednokrotnie) z podejmowaniem ogromnego wysiłku czy z bólem. Jak pisze Peter Sloterdijk, człowiek w momencie wyprostowania postawy i stanięcia na dwóch kończynach przekracza siebie, staje się nowym gatunkiem – homo sapiens – który nieustannie próbuje wyprzedzić to, co już osiągnął, pójść o krok dalej, ciągle zdobywać i odkrywać nowe[3]. Jakby człowiek charakteryzował się właśnie tym imperatywem przekraczania siebie. Z jednej strony więc tworzymy, budujemy, wynajdujemy…, z drugiej jednak dążymy do samozagłady, niszczymy siebie w katorżniczym wysiłku wychodzenia poza własne możliwości.

Konstytuuje się zatem na naszych oczach podmiot będący w trybie nieustannego wysiłku. Z pewnością słyszymy w tym momencie również echa tak popularnego dziś pojęcia „kultury zapierdolu”. Wysiłek ten jednak należy traktować nie tylko jako ciągłe „robienie”, ale również jako codzienne podejmowanie trudu życia i mierzenie się z własną egzystencją. Jaskrawym przykładem tak pojmowanego wysiłku byłaby depresja, o której nie sposób nie wspomnieć, gdy statystyki zachorowalności na nią wciąż rosną, a od początków pandemii obserwujemy niepokojące przyspieszenie tegoż wzrostu. Również w mediach coraz częściej pojawia się temat chorób psychicznych, młodzi psychiatrzy prowadzą instagramowe profile, na których dzielą się wiedzą ze swoimi fanami i starają się propagować troskę o zdrowie psychiczne, a także obalać stereotypy i rozwiewać obawy przed udaniem się do specjalistów w tej dziedzinie. Depresja to również doświadczenie, które zmienia, które sprawia, że chory nigdy już nie będzie taki sam. O takim doświadczeniu również pisze Sloterdijk[4], choć nie w kontekście choroby psychicznej, a raczej innego rodzaju granicznego momentu życia człowieka, jak bezpośrednie zagrożenie utraty życia (otarcie się o śmierć) lub jak strata bliskiej osoby i związana z tym żałoba albo doświadczenie bezdomności, wojny, więzienia (czy innej formy pozbawienia wolności) etc. Wydaje się, że współgra to również z koncepcją destrukcyjnej plastyczności Malabou[5]. Podmiot zmieniony przez pewne graniczne doświadczenie zmienia niejako swój kształt – zwłaszcza wewnętrzny, choć zewnętrzny, mniej lub bardziej, również – nieodwracalnie przekształca się jego forma. I choć nadal rozpoznajemy w nim tamtego człowieka, to zmiana, która nastąpiła na bazie już istniejącego, zastanego, starego kształtu, jest nieodwołalna. Rozpoznajemy zatem, że to nie jest płynność, choćby już dlatego, że proces przekształcenia ma w sobie pewien ciężar – wymaga wysiłku – odciska się, zostawia swój ślad, piętnuje.

Wydaje się, że ważne są również te zewnętrzne, cielesne zmiany podmiotu, które z jednej strony wypływają z niego samego, w jakiś sposób go wyrażają, z drugiej strony są powodowane czynnikami środowiskowymi, stykaniem się z rzeczywistością, są efektem wpływu na podmiot.

Powinniśmy więc przyglądać się postawie, mimice, gestykulacji, sposobom poruszania, stawiania kroków…, a także zmarszczkom, włosom (wypadającym i siwiejącym), poobgryzanym skórkom, obwisającym podbródkom, bliznom, skaleczeniom, siniakom… i jeszcze tatuażom, sztucznym rzęsom, tipsom, kreskom i cieniom na powiekach, zawieszonych na szyi, uszach, nadgarstkach i innych częściach ciała brzęczących (lub nie) ozdobach.

Podczas treningu na szarfach nie wolno mieć na sobie pierścionków, bransoletek, naszyjników etc. To mogłoby być niebezpieczne, a poza tym to przeszkadza, brzęczy, plącze się… Najlepiej mieć na sobie leginsy i body, żeby strój przylegał do ciała, ale jednocześnie chronił je przed otarciami. Szarfa czasami potrafi przypalić skórę, kiedy dochodzi do tarcia. Kiedyś w taki sposób przypiekłam sobie pachę, goiła się chyba dwa miesiące, do dzisiaj mam ślady, ale to ślady po moim wysiłku, więc są piękne. Przed wejściem na szarfę dłonie spryskuję kalafonią – żywicą używaną w budowlance, połączoną ze spirytusem – żeby kleiły się do materiału. Później, w domu, domywam kalafonię płynem do mycia naczyń. Wewnątrz moich dłoni zrobiły się odciski, największe znajdują się pod środkowym palcem. Czasami je nieco przycinam, peelinguję, żeby później znów mogły narosnąć.

Warto przyjrzeć się właśnie różnym naroślom na ciele, procesom wrastania w ciało, w człowieka, a także zrastania się z czymś, odrastania (paznokci, włosów) i wyrastania (z ubrań, zachowań, nawyków, upodobań)… Podmiot nieustannie znajduje się w tych wszystkich procesach, które go tworzą lub niszczą, jak wtedy, gdy rośnie w nas nowotwór. Wszystko to wiąże się ze zmianą, byciem w ciągłym ruchu i związanym z tym wysiłkiem. Nie mamy wyboru, musimy się wciąż przekształcać, nawet po śmierci podlegamy zmianie (przynajmniej na poziomie fizjonomicznym), nasze ciało rozkłada się, przeistacza, nadal następuje wpływ i wypływ. A przecież po śmierci przekształcam się jako podmiot także i w innym sensie: zaczynam istnieć w myślach i wspomnieniach osób, które mnie znały, to w ich głowach nabieram nowej formy, formy, która jest powidokiem mniej lub bardziej rozmytym tego, kim byłam/ -em, ale jednak stworzonym na podstawie mojego dawnego kształtu (choć już niepełnego, bo utrwalonego w pamięci innej jednostki). Czyż nie pobrzmiewa i tutaj Malabou[6] i jej „destrukcyjna plastyczność”? Śmierć, czyli destrukcja – wydawałoby się – całkowita i nieodwołalna, nadaje podmiotowi nową formę, sprawia, że zaczyna on funkcjonować w innym kształcie. Po zniszczeniu zatem toczy się także zmiana, podmiot nadal podlega plastycznym przekształceniom.

Wdrapuję się na szarfę, oplatam się nią, przez moment jesteśmy jednością, razem falujemy, zwijamy się i rozwijamy… To ona daje mi poczucie bezpieczeństwa, przytrzymuje, gdy zwisam głową w dół. Jest partnerką w tańcu… Wciąż uczę się, jak się z nią obchodzić. W naszej relacji to nie tylko ona zostaje ożywiona, zyskuje podmiotowość i niejako uczłowiecza się, ale też ja nabywam pewnej „szarfiastości”, przejmuję cechy tej konkretnej tkaniny. Jej kształt, forma, styl… wpływają na moją energię.

Czy to, z czym się stykam, może przejąć moje cechy/ przymioty? Czy rzeczy zyskują podmiotowość, gdy wpływa na nie Ja? Np. ściana, o którą się opieram – z początku zimna i gładka, ale po chwili ciepła od mojego promieniującego energią ciała i wyczuwalnie chropowata, delikatnie wgryzająca się swoją fakturą w moją rozpłaszczoną coraz bardziej o nią skórę… Kiedy latem spragnione chłodu ciało opiera się o tę zimną ścianę, określam ją jako miłą i chętnie wchodzę z nią w relację, próbuję docisnąć jak największą powierzchnię ciała (przytulam się!) do chłodnej ściany, by chłonąć jej zimno i poczuć ulgę. Lubię ją. Jakby była drugim człowiekiem, a nie martwym kawałkiem zastygłego betonu. A co z dziecięcymi zabawkami, które na zawsze zmieniają nasze życie? Nadajemy im sens, a one nadają sens nam i stają się już na zawsze cząstką osobowości.

„Życie w ruchu” podmiotu wynikałoby zatem z bycia w procesie ciągłego wpływu i wypływu, bez których istnienie jest niemożliwe. Człowiek nieustannie styka się z Innym, przez co zmienia swój kształt, nawet jeśli proces ten ma mikroskopijne rozmiary. W ciągu doby dokonują się w nas miliardy takich przekształceń, napędzające zmiany już zauważalne i te największe, a ostatecznie okazują się one motorem całego cyklu ciągłego przeistaczania się. Przeistaczania się w styku, w relacji, w wysiłku reakcji na bodziec. Tak jak tworzą się zmarszczki: powoli, minuta za minutą, w reakcji na każdą minę, już od urodzenia. Człowiek-akrobata – poza życiem w przekształceniach od niego niezależnych – dokonuje nadzwyczajnego wysiłku wyjścia poza siebie, czyli podjęcia zmiany wykraczającej poza codzienne, rozwojowe przekształcenia homo sapiens.

Tak, tak, tam na górze, wczepiona w kilkunastometrowy materiał, zawieszony na metalowym osprzęcie wkręconym w sufit hali sportowej, to ja: „homo acrobaticus”.

[1] C. Malabou, Ontologia przypadłości. Esej o plastyczności destrukcyjnej, tł. P. Skalski, Warszawa 2017; C. Malabou, The future of Hegel. Plasticity, Temporality, Dialectic: PART I Hegel on Man: fashioning a second nature, tł. L. During, London & New York, s. 21-77.
[2] J. Bennet, Influx & Efflux. Writing up with Walt Whitman: Prologue. Influx and Efflux , Durham and London 2020.
[3] P. Sloterdijk, Musisz życie swe odmienić. O antropotechnice, tł. J. Janiszewski, PWN, Warszawa 2014, s. 149-289.
[4] Ibidem.
[5] C. Mallabou, Ontologia przypadłości. Esej o plastyczności destrukcyjnej…; The future of Hegel. Plasticity, Temporality, Dialectic…
[6] Ibidem.

Anastazja Żak-Świerczek magister filologii polskiej, doktorantka Szkoły Doktorskiej o
Języku i Literaturze UAM, przynależąca do Zakładu Badań nad Tradycją Literacką Wydziału Filologii Polskiej i Klasycznej. Tematem jej rozprawy doktorskiej jest taniec i tańczące ciała w młodopolskim dramacie. Studiowała również Taniec w Kulturze Fizycznej na poznańskiej
Akademii Wychowania Fizycznego w ramach studiów pierwszego stopnia. Obecnie zajmuje się również akrobatyką powietrzną – specjalizuje się w szarfie akrobatycznej wertykalnej. Jest również trenerką aerial silks dzieci i dorosłych. Od 10 lat działa także aktorsko: pierwsze kroki stawiała w alternatywnym teatrze Otczapy z Wrześni, by później rozwinąć skrzydła i brać udział w projektach Zachodniopomorskiej Offensywy Teatralnej, Porywaczy Ciał czy
Teatru Ósmego Dnia, jak również zagrać w Hymnie do miłości Marty Górnickiej. Stara się łączyć refleksję teoretyczną z zakresu  literaturoznawstwa, teatrologii i choreologii z praktyką taneczną i aktorską.

Olga Wiktoria Wybodowska (redakcja)