Logo Tlenu Literackiego

Występujący

w stanie wolnym

w powietrzu

Ilustracja do tekstu
Ilustracja: Mateusz Ferenc

Aleksandra Szymkowiak – opowiadanie

Duża poczekalnia z czerwonymi krzesłami. Światło odbija się od linoleum. Na tablicy powoli przeskakują numery. 301, 309, 317. Śmierdzi płynem do mycia podłóg. Siedzę przy ścianie. Pochylam się jak do skłonu. Plastikowe oparcie wbija mi się w plecy. Czekam od czterech godzin. Cały czas zbierają się nowe dziewczyny, na oko dwudziestokilkuletnie. Jedna z nich, szatynka o długich nogach, robi balony z gumy do żucia. Głośno przy tym mlaska. Oprócz niej w izbie przyjęć panuje cisza. Patrzę na zegarek. Sekundnik leniwie przesuwa się po tarczy. W końcu młody recepcjonista kiwa na mnie głową. Ma plakietkę z napisem: Personel. Wstaję. Pielęgniarka prowadzi mnie długim korytarzem.

         Wchodzimy do pomalowanego na biało pokoju. Mrużę oczy od światła jarzeniówek. Położy się, mówi tamta i krzyżuje ręce. Rozglądam się. W sali nie ma kozetki. Siadam na stole operacyjnym. Jest metalowy i bardzo zimny. Błyszczy. Przez przypadek strącam z niego narzędzia chirurgiczne. Niech uważa, syczy kobieta i szybko je podnosi.

         Wtedy pojawia się lekarka. Ma na sobie czerwony płaszcz i wysokie szpilki. Mówię jej o szarych skrzepach. Kiwa głową ze zrozumieniem, po czym każe mi się rozebrać do naga. Oponuję. Tłumaczę, że przyszłam w sprawie dłoni.

         W końcu ulegam.

         Zdejmuję z siebie kolejne warstwy. Schodzą jak skóra z rany. Drżę, kiedy gołe ciało dotyka stołu. Lekarka podchodzi do mnie z miarką krawiecką. Przygląda się piersiom, mierzy. Patrzy na talię i biodra, szerokość ud i łydek, rozstaw kolan. Staję na wadze. Instynktownie wciągam brzuch. Na koniec bada mi pochwę. Wkłada palec, a potem całą dłoń. Czuję w sobie jej długie paznokcie. Podaje wymiary pielęgniarce. Tamta zapisuje to w komputerze. Wentylacja głośno szumi.

         Rozwiązują bandaż i patrzą na ranę. Dłoń jest przecięta na pół. Jej części zwisają jak zwiędnięty kwiat. Żyły i tkanki wystają jak słupki i pręciki. Tylko nadgarstek trzyma płatki przed oderwaniem.

– Rana źle się goi – Lekarka patrzy na mnie z dezaprobatą. – Przegrywa pani konkurs na najlepiej gojącą się ranę.

– Stosowałam się do zaleceń.

– Pani łasi się o bliskość. Gdyby nie to, rana goiłaby się lepiej. Pani zostanie sama, mówię to pani. I rana nigdy się nie zagoi.

         Leżę na stole. Piszę do ciebie, ale ty nie odpisujesz. W tle słychać kroki. Ktoś puka. Drzwi się uchylają. Wchodzi tuzin kobiet ubranych w czerwone płaszcze. W szpilkach wszystkie mają metr osiemdziesiąt. Szepczą: „To była czyjaś wina”. Pytam, o co chodzi. To mnie mają na myśli. Odpadam. Na dodatek moja pochwa jest zbyt szeroka, żeby przydała się celom leczniczym Centrum Rewizji Somatycznej. Konkurs na najlepiej gojącą się ranę był jedynym, co mogli mi zaproponować.

         Dostaję powiadomienie. Łudzę się, że to od ciebie, ale czytam: „Nie wywiązałaś się ze swoich obowiązków. Muszę cię zwolnić”. Kobiety w czerwonych płaszczach też widzą tę wiadomość. Wymieniają między sobą srogie spojrzenia. Za karę muszą obciąć mi stopę. Przypinają mnie pasami do metalowego stołu. Jedna z kobiet ostrzy nóż do chleba, a inna podtrzymuje mi głowę, żebym nie odwracała wzroku. Odkrajają spód mojej stopy i zakładają opatrunek. Krew przesiąka przez gazę. Po policzku spływa mi łza. Tęsknię za tobą.

         Lekarki uważają, że sposób odcięcia stopy to ukłon w moją stronę. Mimo wszystko będę mogła chodzić. Odkrojoną część wkładają do worka i wyrzucają do zsypu. Pielęgniarka każe mi wstać. Zabieram swoje rzeczy ze stołu. Znajduję kartkę z napisem: „Kolejna przegrana w konkursie na najlepiej gojącą się ranę”. Pocę się.

         Wychodzę z sali. Stopa jest owinięta w wielki bandaż. Nie mogę na niej stanąć. W holu młody recepcjonista patrzy na mnie ze współczuciem. Jedna z dziewczyn, która nadal czeka na przyjęcie, mówi, że wyglądam jak z kreskówki. Ma długie blond włosy i biały uśmiech. Jest piękna. Skinieniem głowy pokazuje, żebym zajęła miejsce koło niej. Siadam, choć pewnie na mnie czekasz.

         Kątem oka zerkam na formularz z jej wymiarami.

– Nie uprawiałam seksu od miesięcy, to dlatego.

Spuszczam wzrok. Przez dłuższy czas milczymy.

– Pierwszy raz? – Zamaszyście zakłada nogę na nogę.

Kiwam głową. Oparcie plastikowego krzesła wbija mi się w łopatki.

– Widać. Źle siedzisz. Plecy prosto, ale nie za bardzo, bo wtedy wiadomo, że się spinasz. – Opiera się łokciami o kolana.

– Może i tak. – Czuję, jak bandaż przecieka mi na pięcie. Dziewczyna też przygląda się mojej nodze.

– O kurwa, ale cię załatwili. – Pochyla się w moją stronę. – Dam ci dobrą radę. Staraj się nie płakać, jak będą ci zmieniać opatrunki.

Nie odpowiadam.

– Jak cię pocięli, to znaczy, że przynajmniej próbowałaś. Gorzej mają te, które siedzą tu latami.

Przyglądam się jej. Zastanawiam się, jak piękno wpływa na gojenie się rany. W końcu wstaję.

– Więcej pewności siebie – rzuca na odchodnym.

         Miałeś na mnie czekać przed budynkiem Centrum. Szukam wzrokiem srebrnego sedana. Obserwuję sznur zajeżdżających na parking samochodów, majaczące w oddali pola i nagrzany asfalt.  Bawię się bandażem na dłoni. Odwijam go i z powrotem zaplątuję. Dłoń wygląda trochę lepiej. Może kobiety w czerwonych płaszczach przesadziły z tą przegraną.

         Siadam na krawężniku. Na parkingu śmierdzi spalinami. Odliczam w myślach sekundy, a później całe minuty. 301, 309, 317. Operuję na setkach, bo tak liczy się wolniej. 301, 309, 317. Mija dwudziesty ósmy cykl. Poddaję się po stu jedenastu minutach i czterdziestu sześciu sekundach. Od betonu drętwieją mi pośladki. Wstaję i wpatruję się w horyzont. Do krajobrazu pasowałyby popychane przez wiatr krzaki biegacze. Przypominają mi się spaghetti westerny, które kiedyś razem oglądaliśmy. Po kadrze z pustynią i biegaczami akcja zawsze przyspiesza. To sprawia, że znowu o nas myślę. Wyobrażam sobie twoją sylwetkę. Powtarzam cicho, jak mantrę: To tylko mężczyzna mojego życia. To tylko mężczyzna mojego życia. To tylko mężczyzna mojego życia.

         Ty dalej nie odpisujesz.

Aleksandra Szymkowiak – (ur. 2002) studentka psychologii, badaczka i początkująca pisarka. Publikowała w Suburbiach i na stronie Odry. Mieszka na wrocławskich Krzykach.

Mateusz Ferenc – zajmuje się ilustracją, concept artem i szeroko pojętym projektowaniem graficznym. Inspirują go trudne, egzystencjalne historie, muzyka folkowa oraz mitologie i legendy z różnych zakątków świata. Jest nerdem. Uwielbia kiepskie horrory i stoi na podium planszówkowych przegrywów. @mjs.fer